Frekwencja w referendum okazała się zbyt niska, by można je uznać za ważne. W efekcie prezydent Damian Bartyla utrzymał stanowisko i będzie rządził naszym miastem przez najbliższy rok. Problem jednak w tym (i tu referendum nic nie zmieniło), że nie ma on większości w Radzie Miejskiej. Nie może zatem przeforsowywać swoich projektów uchwał, musi natomiast realizować to, co narzuci mu mająca za sobą większość radnych opozycja. I w tej sytuacji nie mamy co liczyć na to, że czas pozostały do wyborów samorządowych zostanie wykorzystany pozytywnie oraz konstruktywnie. Co ciekawe zarówno przedstawiciele obozu prezydenta, jak i opozycji mówią nawet o nieuchronnie zmarnowanych 12 miesiącach zapowiadając zmianę na lepsze dopiero po wyborach. Dysponujący większością przeciwnicy Bartyli, teraz dodatkowo sfrustrowani porażką, zgodnie z zapowiedziami jeszcze sprzed referendum będą go nadal „grillować”. Ci, którzy pozostali przy prezydencie podbudowani wynikami głosowania będą się natomiast domagać od drugiej strony ustępstw, a przynajmniej nie przeszkadzania.
Do pierwszej poważnej konfrontacji obydwu stron dojdzie już podczas zaplanowanej na 18 grudnia sesji bytomskiej Rady Miejskiej. W jej trakcie radni zajmą się projektem przyszłorocznego budżetu. Prezydent nie ma co liczyć na to, że jego wersja zyska akceptację. Opozycja już teraz zapowiada zgłoszenie wielu poprawek i to mających wielkie znaczenie. Chce na przykład obciąć środki zarezerwowane na Bytomski Sport i przeznaczyć je na inwestycje. Prócz tego zapowiada szukanie oszczędności bo jej zdaniem w projekcie budżetu brakuje środków na płace dla pracowników oświaty.
Brak możliwości na pogodzenie widać też w niedawnej decyzji opozycji. Zażądała ona, by Radę Miejską obsługiwał niezależne biuro prawne, inny niż te, który opiniuje projekty zgłaszane przez prezydenta. Temu ostatniemu przeciwnicy Bartyli nie ufają, podkreślając, że tworzonego przez niego przepisy są notorycznie uchylane przez nadzór prawny wojewody śląskiego.
Komentarze