Koniec miechowickiej rady był od pewnego czasu przesądzony. Jej członkowie pozostawali w otwartym konflikcie z wieloma członkami Rady Miejskiej. Już w styczniu, podczas posiedzenia komisji doraźnej do spraw dzielnic, doszło pomiędzy nimi do gwałtownego sporu. Przy okazji wyszło też na jaw, że podzielona jest sama rada dzielnicy, a część jej członków od dwóch lat nie uczestniczy w obradach, zarzucając pozostałym chęć zdominowania rady i jej upolitycznienie. Mieliśmy też dwie podjęte przez Radę Miejską próby poskromienia miechowickiej rady. Pierwsza – udana – zakończyła się zredukowaniem jej rocznego budżetu z 50 do 5 tysięcy złotych. Druga – nieudana – polegała na ustaleniu progu wyborczego w najbliższych wyborach. Zgodnie z nim głosowanie byłoby ważne tylko wtedy, gdyby do urn pofatygowało się co najmniej 20 procent miechowiczan. Ponieważ ten warunek jest niemożliwy do spełnienia, wiadomo było, że rada na następną kadencję już nie powstanie. Jednakże działania bytomskich rajców zablokował wojewoda, uznając zapis o progu za niezgodny z przepisami. Zakwestionował też sposób jego wprowadzenia.
Większość Rady Miejskiej odebrała to jako policzek, choć ewidentnie to ona zawaliła. Wojna o radę przeniosła się też do internetu. Radnych miejskich atakowano, kpiono, że nie są w stanie zagrozić radzie dzielnicy, a do tego absurdalnie twierdzono, że władze Bytomia szykują się do „likwidacji Miechowic”. W efekcie aż 18 radnych z takich ugrupowań, jak Bytomska Inicjatywa Społeczna, Prawo i Sprawiedliwość, Wspólny Bytom, a także Sojusz Lewicy Demokratycznej zaapelowało do prezydenta Damiana Bartyli o przygotowanie projektu uchwały o likwidacji rady dzielnicy i jednostki pomocniczej Miechowice. Oficjalne uzasadnienie było następujące: wśród miechowiczan zainteresowanie działaniami rady jest znikome, jej dokonania nie są znaczące, utrzymanie rady kosztuje budżet miasta 25 tysięcy na cztery lata, a miasto musi przecież oszczędzać. Tajemnicą poliszynela jest, że prezydentowi takie rozwiązanie nie pasowało, ale nie zdołał on przekonać popierających go rajców. O ironio, mniej więcej w tym samym czasie zgodnie z przepisami musiał rozpisać wybory do nowej rady dzielnicy. Ich termin ustalono na 20 października, powstała komisja wyborcza, oczekiwano na zgłoszenia kandydatów.
Wyborów jednak nie będzie. W miniony czwartek podczas nadzwyczajnej sesji bytomscy radni zajęli się prezydenckim projektem. Na sali obrad pojawiło się około dwudziestu członków rady dzielnicy i innych mieszkańców. Przynieśli transparenty. Dominowały na nich czarna dłoń i wielkie „Nie”, które kończyło się różnymi hasłami: „Nie kupuję argumentu upolitycznienia rady dzielnicy”, czy „Prezydencie, nie słuchaj radnych”. Był też wieniec pogrzebowy dla rady dzielnicy.
Debatę rozpoczęła przewodnicząca bytomskiej Rady Miejskiej Danuta Skalska z BIS. Stwierdziła ona, że przeprowadzone niedawno konsultacje społeczne dotyczące rady dzielnicy nie zainteresowały nikogo, jej utrzymanie kosztuje, jest ona przykładem niepotrzebnego mnożenia bytów, a jej członkowie zajmują się sprawami, które bez problemu załatwią radni miejscy lub lokalne stowarzyszenia (ten argument przywoływano później wielokrotnie). – Rada dzielnicy jest upolityczniona, a mieszkańcom Miechowic do niczego niepotrzebna. Wielu z nich nawet nie wie o jej istnieniu, oni się nią nie interesują, a w wyborach do rady frekwencja wyniosła ledwie 6 procent – przekonywała Skalska. Zarzut upolitycznienia rady dzielnicy powtarzali też inni jej przeciwnicy. – Ona z czasem stawała się coraz mniej inicjatywą społeczną, w rzeczywistości partie tam decydowały – mówił Jerzy Rogowski z BIS. Co ciekawe, w tym samym tonie wypowiadał się dopuszczony do głosu członek miechowickiej rady Tomasz Brygilewicz. Jego zdaniem rada była miejscem szykowania kadr partyjnych dla PO, przewodniczący jej zarządu, dawny rajca PO Michał Staniszewski nie działał samodzielnie, a jedynie wykonywał polecenia odwołanego w referendum poprzedniego prezydenta Bytomia Piotra Koja. Poza tym wedle Brygilewicza w radzie dzielnicy panował chaos organizacyjny, brakowało jej nadzoru, a oficjalne dokumenty przechowywano w niewłaściwy sposób. Ostro Staniszewskiego zaatakował też Mariusz Kurzątkowski, dziś w BIS, kiedyś w PO. Również i on uznał miechowicką radę za twór powołany jedynie po to, by stworzyć zaplecze dla PO.
W obronie rady stanął rajca niezależny Michał Bieda, który długo wyliczał jej dokonania, a więc między innymi zorganizowanie wystawy poświęconej pałacowi w Miechowicach, stworzenie Ostoi Leśnej oraz koncepcji budowy boiska przy jednej ze szkół, pomoc w remoncie sali gimnastycznej, a także organizację wielu festynów i imprez kulturalnych. – Radni dzielnicy nie zajmowali się polityką, ale robili konkretne, oczekiwane przez mieszkańców rzeczy. Twierdzenie, że ludzie się nią nie interesowali, bo nie wzięli udziału w konsultacjach, jest śmieszne. W większości tego typu konsultacji nikt nie uczestniczy. Bieda zachęcał też przeciwników rady, by zamiast ją likwidować, stanęli do wyborów i je wygrali. To samo mówił Staniszewski. – Nie bójcie się rady, wystartujcie w wyborach do niej. Dodawał też: – Likwidacja rady nie da miastu żadnych oszczędności, bo my działamy bez kosztów. Nie pobieramy diet, nie wydajemy nic na utrzymanie. Inni przypominali, że utrzymanie Rady Miejskiej kosztuje miasto 639 tysięcy złotych. Odpowiadając na słowa Brygilewicza, Staniszewski zacytował konkluzję raportu powstałego po kontroli przeprowadzonej w radzie dzielnicy przez komisję rady miejskiej. Nie wykazała ona żadnych nieprawidłowości.
Po godzinie debata przekształciła się w awanturę. Pełno było złośliwości, ataków personalnych, wulgaryzmów, połajanek i przechwałek, których nie warto tu cytować. Wynik głosowania i tak był przesądzony. Decyzja o likwidacji rady zapadła większością głosów. – Zlikwidowaliśmy radę dzielnicy i jednostkę pomocniczą Miechowice, a nie dzielnicę Miechowice, jak sugerowali niektórzy – komentowali radni.
Komentarze