Bytomianie z dawnych fotografii

​Coś dla kolekcjonerów. Dzisiaj, kiedy cyfrowymi aparatami i telefonami komórkowymi „pstrykamy” tysiące zdjęć, warto pamiętać o czasach, kiedy wizyta u fotografa była doniosłym i rzadkim wydarzeniem. Z tamtych lat pozostały do dziś fotografie, które często są cennym walorem kolekcjonerskim.

  • Wydanie: ZB 34
  • Data:
  • Autor: Marcin Hałaś
  • Artykuł był oglądany 8345 razy

Kolekcjonowanie dawnych fotografii jest dość rzadkim rodzaju zbieractwa. W krótkim tekście nie sposób przypomnieć zarysu historii fotografii. Skupmy się więc na kilku „błyskach”. Kogo temat zainteresuje – może sięgnąć po wydaną niedawno książkę Zenona Harasyma „Ze starego albumu” lub wznowioną książkę tego samego autora „Stare fotografie. Vademecum kolekcjonera”. To swoiste podręczniki kolekcjonera fotografii, zawierające informacje zarówno o historii fotografii, jak i mistrzach jej pionierskiego okresu. Do tego dziesiątki reprodukcji najcenniejszych walorów. Całość wydana w starannej, wysmakowanej edytorsko formie.

Błysk pierwszy, czyli podstawy.

Na samym początku, w latach 50. i 60. XIX wieku fotografia traktowana była jako działalność na pograniczu sztuki, nowy rodzaj „technicznego malarstwa”. Dlatego też pierwszymi fotografami zostawali często malarze – ich plastyczne zdolności były potrzebne zarówno przy kompozycji kadru, jak i pracy retuszerskiej. Fotografię portretową upowszechnił, dzięki technicznemu udoskonaleniu aparatu i obiektywu, Francuz André Adolphe Eugène Disdéri. To on jest ojcem formatu CDV, czyli carte de visite, zdjęć o rozmiarze około 6 na 10 cm. Naklejane one były na kartoniki. Portrety arystokracji z tamtych czasów są dziś cennymi obiektami kolekcjonerskimi. Nieco później upowszechnił się także drugi format - 10 na 16 cm – nazywany gabinetowym.

Błysk drugi, czyli dreszcz.

Wizyty u fotografa były swoistym świętem – stąd też staranne upozowanie, eleganckie stroje. Nawet bogaci ludzie na taki luksus nie mogli pozwolić sobie zbyt często. Ubożsi – bardzo rzadko, stąd pojawiły się nawet fotografie nazywane post mortem, czyli po śmierci. Czasami rodzice chcieli mieć pamiątkę po zmarłym dziecku, którego za życia nigdy nie sfotografowali. Mamy więc zdjęcia „śpiących aniołków” w łóżeczkach lub fotelikach, ale też fotografie, na których zmarłym nadawano pozory życia – rodzice trzymali nieżywe dzieci na rękach, czasami wręcz sadzano zmarłych wśród żywych, a fotograf domalowywał potem źrenice w miejsce zamkniętych powiek. Dziś takie fotografie są szczególnie cennymi walorami kolekcjonerskimi, ale też budzą dziwny dreszcz – pokazują, jak życie zazębia się ze śmiercią.

Błysk trzeci, czyli rewersy.

Na rewersie każdego kartonika z naklejonym zdjęciem – fotograf umieszczał winietę, czyli reklamę swego atelier. To były małe dzieła sztuki – grafiki lub litografie. Dzisiaj pomocne są w datacji fotografii, czyli określaniu czasu ich powstania, albowiem co jakiś czas fotograf zmieniał graficzny wzór winiety. Niektóre zakłady miały w swojej historii po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt winiet. Dziś niektórzy zbieracze kolekcjonują fotografie właśnie dla ich rewersów. Największy zbiór kilku tysięcy rewersów z całej Europy można zobaczyć na internetowej stronie www.fotorevers.eu prowadzonej przez mieszkającą w Niemczech Polkę Danutę Tiel-Melerską.

Błysk czwarty, czyli ciekawostki.

Proszę sobie wyobrazić, że za zrobienie zdjęć dzieciom i psom trzeba było kiedyś płacić drożej. Powód: czas naświetlania kliszy wynosił kilka sekund, przez które fotografowany człowiek musiał pozostawać w bezruchu. Dzieci i zwierzęta są mało zdyscyplinowane, więc więcej klisz „psuto”. W pierwszych zakładach fotograficznych istniał cały system podpórek, pozwalających osobom fotografowanym ustać w bezruchu. Na pierwszych zdjęciach niemal wszystkie postacie opierają o coś dłonie: o kolana, poręcze foteli, różne meble. To nie przypadek. Chodziło o to, żeby drżenie ręki nie „zepsuło” kliszy.

Błysk piąty, czyli Polska.

W Polsce działali słynni fotografowie, pionierzy, których nazwiska do dziś zapisane są w historii fotografii i miast: Awit Szubert i Walery Rzewuski w Krakowie, Karol Beyer i Konrad Brandel w Warszawie, Józef Eder i Teodor Szajnok we Lwowie. We Lwowie do roku 1865, a później w Krakowie posiadał swoje atelier fotograficzne Franciszek Wyspiański – ojciec Stanisława, autora „Wesela”. Fotografie autorstwa wielu polskich mistrzów osiągają dziś ceny kilkuset złotych, choć oczywiście wciąż na giełdach staroci i „pchlich targach” można „upolować” takie walory po okazyjnej cenie. W Tarnopolu atelier posiadał profesor August Freund, trzykrotny rektor Politechniki Lwowskiej, światowej sławy chemik, który zajmował się m.in. chemią procesu fotograficznego. Kolekcjonerzy szczególnie poszukują fotografii z okresu powstania styczniowego – chodzi zarówno o zdjęcia samych powstańców w mundurach, jak i kobiet z czasu tzw. żałoby narodowej – w czarnych sukniach, często z wyeksponowaną biżuterią patriotyczną. Takie „kartoniki” to prawdziwe białe kruki.

Błysk szósty, czyli Bytom.

Każdy kolekcjoner najczęściej specjalizuje się w jakiejś tematyce. Można zbierać motywy lub zdjęcia z zakładów działających w konkretnym mieście lub regionie – na przykład warszawskich, krakowskich. W Bytomiu działa kilku kolekcjonerów, posiadających imponujące kolekcje bytomskich fotografii. Bo też Bytom miał szereg renomowanych zakładów tej branży, działających w II połowie XIX i na początku XX wieku. Od najbardziej popularnej, posiadającej także filie w innych miastach, poprzez „Salon American Beuthen” do renomowanych atelier Rudolfa Kessela, Maxa Wagnera. Carla Lieberta, Oscara Andersa.

Błysk siódmy, czyli podsumowanie.

Susan Sontag napisała kiedyś, że oblicze osób z dawnych fotografii dociera do nas niczym światło dawno wygasłych gwiazd. Może to zdanie jest najlepszym wytłumaczeniem pasji, jaką jest kolekcjonowanie dawnej fotografii?

Ocena: 4,67
Liczba ocen: 0
Oceń ten wpis

Komentarze

Nikt jeszcze nie komentował tego artykułu, dodaj pierwszy komentarz.

Partnerzy