Po drugiej stronie lustra

Himalaizm. Spotkanie z Arturem Małkiem, uczestnikiem marcowej zwycięskiej, zarazem tragicznej zimowej wyprawy na 8-tysięcznik Broad Peak w Karakorum, przyciągnęło tłum do Biura Promocji Bytomia.

  • Wydanie: ZB_13_47
  • Data:
  • Artykuł był oglądany 4435 razy

Kończy się Rok Przewodników Turystycznych, a z nim cykl częstych niż zwykle prelekcji ludzi gór, organizowanych przez Koło Przewodników Turystycznych im. Antoniego Mizi. Ostatnie z ciągu pasjonujących spotkań przyciągnęło do Biura Promocji Bytomia już nie tłum, jak poprzednie, lecz rzeszę, szczelnie zapełniającą miejsca na krzesłach, stojące w sali i na korytarzu oraz siedzące... na podłodze. Magnesem stało się nazwisko gościa. 5 marca 2013 polska ekspedycja pod kierownictwem Krzysztofa Wielickiego w składzie: Adam Bielecki, Maciej Berbeka oraz Tomasz KowalskiArtur Małek dokonała pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak. W powrotnej drodze zginęli Berbeka i Kowalski.

Maciej Berbeka był wielce doświadczonym wspinaczem, mającym wcześniej za sobą między innymi zimowe wejścia na Manaslu i Czo-Oju. W 1988 na Broad Peak dotarł aż na przedszczyt Rocky Summit. Zdobywca Annapurny i Mount Everestu. Tomasz Kowalski zdobył większość szczytów Korony Ziemi. Wspinał się w polskich górach latem i zimą oraz w innych górach Europy, Azji, Ameryki i Afryki. Organizował i uczestniczył w letnich i zimowych wyprawach w Alpy, Andy, Tienszań, Pamir. Adam Bielecki zdążył przed Broad Peak zaliczyć pierwsze zimowe wejście na  Gaszerbrum I oraz latem na K2 i Makalu. Już jako 17-latek wsławił się samotnym wspięcie się na Chan Tengri (7010 m npm) w Tienszanie. Także urodzony w 1979 tyszanin Artur Małek należy do młodych wilków polskiego alpinizmu. Miłośnik zimowego taternictwa. Z zawodu fizjoterapeuta po Śląskim Uniwersytecie Medycznym. Członek Klubu Wysokogórskiego w Katowicach. W 2011 nagrodzony za najbardziej widoczny rozwój w klasycznej wspinaczce zimowej w historii Memoriału Bartka Olszańskiego. Uczestnik licznych wypraw w Alpy, Andy, Himalaje oraz góry Afryki.

Pozostali przy życiu członkowie marcowej ekspedycji, przede wszystkim dwójka wspinaczy, znaleźli się pod pręgierzem raportu, opracowanego przez powołany przez Polski Związek Alpinizmu zespół ds. zbadania okoliczności i przyczyn wypadku podczas zimowej wyprawy na Broad Peak. Raport wytknął niedociągnięcia organizacyjne i techniczne wyprawy. Uznał, że „Za zerwanie integralności grupy, której trwanie było jednym z najważniejszych argumentów przyjętej taktyki atakowania zespołem czteroosobowym, odpowiada w największym stopniu Adam Bielecki. Uczynił to w sposób świadomy i nie uzgodniony. Artur Małek także nie przejawił woli pozostania w grupie". Dostało się więc gościowi bytomskich przewodników. Jednocześnie został pochwalony za to, że mimo wycieńczenia po nocnym zejściu ze szczytu z własnej inicjatywy został z Pakistańczykiem Karimem Hayyatem w czwartym obozie dla wsparcia ewentualnego zejścia Macieja Berbeki.

Z bagażem doświadczeń i postanowieniem o nieudzielaniu wywiadów Artur Małek zjawił się w Biurze Promocji Bytomia. Inicjator cyklu spotkań z ludźmi gór, prezes Koła Przewodników Turystycznych im. Antoniego Mizi w Bytomiu Krzysztof Mikucki przypomniał, że Rok Przewodników Turystycznych okazał się szczególny dla polskiego alpinizmu. Do tragedii na Broad Peak dołożył się morderczy atak terrorystów na wyprawę na Nanga Parbat, kierowaną przez Olę Dzik. Na Gaszerbrum poniósł śmierć inicjator projektu Polski Himalaizm Zimowy Artur Hajzer. W październiku w słowackich Tatrach zakończył życie Władysław Cywiński, wybitny znawca topografii Tatr, przewodnik, ratownik TOPR, alpinista. Krzysztof Mikucki zaapelował jednak do zebranych, „aby dzisiejsze spotkanie traktować raczej jako wysłuchanie relacji, niż szukanie sensacji".

– Chciałem wam opowiedzieć o rzeczach, które spotkały mnie w ciągu  roku. Zetknąłem się z programem Polski Himalaizm Zimowy, reaktywującym osiągnięcia, za które ludzie słono płacili w górach. Program umożliwił to, czego wcześniej nie udało się osiągnąć,  eksplorację Karakorum zimą. Umożliwił mi kontynuowanie mojej pasji, jaką jest alpinizm zimowy. Tak rozpoczął wspomnienia gość bytomskich przewodników. Jego droga do PHZ, w konsekwencji na Broad Peak, wiodła przez ubiegłoroczną jesienną wyprawę na Lhotse, mającą potwierdzić przydatność młodych wspinaczy do programu Polskiego Himalaizmu Zimowego. Dla Artura Małka stała się pierwszym pojedynkiem z górą powyżej 6 tys. metrów, który wiele go nauczył.

Chociaż opóźniony monsun pomieszał szyki wspinaczy na Lhotse, Artur Małek usłyszał od kierującego wyprawą Artura Hajzera: – Otwórz laptopa i pisz maila. Wybierz adres – Krzysztof Wielicki. Zgłaszam swoją kandydaturę... Zdał sobie sprawę, że chodzi o bliską czasowo wyprawę kierowaną przez Wielickiego na Broad Peak. Na jednej szali położył krótki czas regeneracji organizmu oraz opór rodzinnej materii. Na drugiej – szansę podjęcia najtrudniejszej dla alpinisty próby, w ekstremalnych warunkach osiągnięcia niezdobytego zimą szczytu Karakorum. Kilka miesięcy później rozpoczęła się życiowa przygoda Artur Małka.

Lecąc w styczniu 2013 do Pakistanu, uczestnicy wyprawy dowiedzieli się o spektakularnym ataku zimy w górach. Przedsmak tego, co czeka ich na szczycie, mieli w Skardu, pakistańskim Zakopanem. W hotelowych pokojach temperatura spadała do minus 12 stopni. Zastanawiająco jawiła się perspektywa 9-dniowego trekkingu, w temperaturze nocą zniżającej do minus 30 st. Karawana z wyposażeniem wyprawy dotarła do bazy jesienią. Celem wspinaczy było bezpieczne i jak najszybsze pokonanie 80 km przez skute lodem pustkowia. Żywym termometrem okazali się tragarze, tzw. portersi, nocą w swoich ziemiankach rozgrzewający się śpiewem, natężającym się w miarę spadku temperatury. Trudy eskapady rekompensowały bajeczne widoki, ukazujące się podczas krótkich okresów słonecznej pogody. 

Groźnie jawiący się wieloszczytowy Broad Peak, z morderczym przedwierzchołkiem Rocky Summit, to prawie narodowa góra Polaków. Dotychczas nasze wyprawy, od 1975 roku do 2012, zdobywały go 12 razy. Przyszła pora, aby pokonać 8-tysięcznik również zimą. Ale przed trzynastym wejściem, a pierwszym zimowym, Broad Peak bronił się wszystkim swymi sposobami. Po rekonesansie, zaczęło się zakładanie coraz wyżej położonych obozów. – Byliśmy zespołem bardzo napalonym na ten szczyt, każdy chciał na niego wejść. Czuliśmy się na tej wielkiej lodowej górze jak pierwsi zdobywcy. Zapewniał słuchaczy Artur Małek. Wyprawie szło całkiem raźno. Mimo skrajnie trudnych warunków. Temperatury spadającej prawdopodobnie poniżej minus 40 st. Choć w miarę posuwania się w górę, każdy krok stawał się coraz większym wysiłkiem. A aklimatyzacja stała się walką z samym sobą. Bardzo szybko udało się założyć trzeci obóz.
– W wysokich górach panuje taka zasada, że jeżeli ktoś „klepnie trójkę", może bezpiecznie wchodzić na szczyt 8-tysięczny bez tlenu(...) Krzysztof Wielicki pomieszał nam zespoły, które do tej pory się utworzyły. Zdecydował, że na pierwszy atak szczytowy wyruszy Adama ze mną i że to będzie najlepsze rozwiązanie. Tomek pójdzie w parze  z Maćkiem. Tomek nie był zadowolony z tego powodu. Ponieważ został zepchnięty w ataku szczytowym na drugą pozycję. Trzeba mu było długo tłumaczyć, że nie zawsze ci pierwsi wchodzą na szczyt.  Idąc w drugiej kolejności, ma się przetarty szlak i wszystko się wie. Spokój i słowa Maćka trochę go uspokoiły.  Kontynuował opowieść himalaista.

Tymczasem plany krzyżowała fatalna aura. Coraz mocniej wiało. Po paru dniach nieco się uspokoiło, więc Adam z Arturem postanowili ruszyć w drogę. Czas szybko upływał, lecz żółwie tempo niewiele posuwało ich ku szczytowi. W górze wiatr dudnił niczym pędzący pociąg. Zdecydowali się na odwrót. Również nieudaną próbę ataku na szczyt podjęła druga dwójka Tomek z Maćkiem. Temperatura wyżej okazał się nie do wytrzymania. Panujące warunki najdobitniej obrazowały fotografie twarzy wspinaczy... Pech chciał, że gdy w pełni się zaaklimatyzowali i nabrali doświadczenia, nastąpił „dzień świstaka" – ponad dwutygodniowe całkowite załamanie pogody. Co działo się wówczas w głowach wspinaczy? Czy fatalna aura odebrała im nadzieję na zdobycie szczytu? – Tak długotrwałe bazowanie bardzo mnie psychicznie wyniszcza. Przyznał Artur Małek. Można było zwariować. Stale wysyłał off line „maile" do rodziny i znajomych. Wielu próbowało nadrabiać kąpielowe zaległości, gdy lejąca się na głowę woda na kostkach zamarzała. Przeczytali wszystkie książki. Obejrzeli tablice pamiątkowe osób, które pozostały w tych górach. Centralną postacią obozu stał się kucharz, czyniący cuda z codziennie serwowanego mięsa jaków i baranów.

Po dwóch tygodniach nadszedł komunikat o następującej zmianie pogody. Na 5 marca miał przypaść jednodniowy okres sprzyjającej aury. Powstała burza mózgów. Artur Małek: - Maciek zaproponował, żebyś wyszli w czwórkę, co umożliwi wyniesienie sprzętu i zaatakowanie naraz(...) Na to wszyscy się zgodziliśmy(...) Byliśmy dobrej myśli, że wszystko się uda, ponieważ doszliśmy do obozu czwartego w miarę sprawni. Himalaiści zdawali sobie sprawę, że będzie to ich ostatnia próba.

Wyszli o godz. 5. Czy zbyt późno? Szybko pokonywali pierwsze trudności. Artur Małek skupił się na pojedynkach ze szczytem swojego i Adama Bieleckiego. Relacjonował. Przełęcz między szczytami Broad Peak. Wspinaczka po skałach grani. Wejście na Rocky Summit, będące najważniejszym punkt całego przedsięwzięcia. Pobili bowiem zimowy rekord wysokości na Broad Peak Macieja Berbeki. Postanowili kontynuować szturm. Artur Małek: – Proszę mi wierzyć, naprawdę każdy musiał tam podjąć niesamowitą decyzję, poprzedzoną walką z własnymi myślami.

Spoglądając na szczyt myślał, że nareszcie koniec tej strasznej wspinaczki. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że do wierzchołka wciąż daleko. Kilometr w jedną stronę, kilometr w drugą, lekkie zejście na przełęcz, potem wdrapać się na piekielny Rocky Summit... Zrobił więc pierwszy krok, żeby jak najszybciej znaleźć się na szczycie. – Wiedzieliśmy, że będziemy schodzić w nocy. Zapewniał słuchaczy Artur.

Bielecki wszedł na szczyt jeszcze w dobrym świetle. W zachodzącym słońcu nad Karakorum cel osiągnął Małek. Co czuł, oprócz bezgranicznego zmęczenia? – Świadomość tego, że jestem pierwszym człowiekiem, który znajduje się w zimie na szczycie 8-tysięcznika w Karakorum, że zachodzi słońce, była jak przejście na drugą stronę lustra. Nawiązuję do słów Maćka Berbeki. Opowiadał o takim stanie psychofizycznym, gdy faktycznie człowiek znajduje się w innym wymiarze. Na szczycie osiągnąłem taki sam stan. Znalazłem się w innym, bardzo niebezpiecznym świecie. Wiedziałem, co mnie czeka. Proszę mi wierzyć, że jedyną ważną kwestią,  jaka wtedy zaistniała, było jak zrobić pierwszy krok... Przestało istnieć wszystko: ludzie, rzeczy, najbliżsi. Nastąpiła maksymalna koncentracja na tym, żeby wrócić do obozu czwartego. W jego odczuciu temperatura drastycznie spadła, nawet poniżej minus 40 st. Poczuł, jakby zrzucił znakomicie spisujący się skafander. Zapadała noc. Artur Małek:

– Trzeba bardzo uważać, aby na szczycie mieć jeszcze połowę baku paliwa umożliwiającego zejście. Kto tego nie zachował, nie ma szansy przeżycia... Jedyną szansą przeżycia stał się ciągły ruch. Ważne, żeby iść.

I doszedł. – Zejście moje trwało niesamowicie długo. Tego sobie nawet nie uświadamiałem. Gdy wszedłem do Adama namiotu, po pierwsze spytałem o godzinę. Powiedział mi, że jest 2.30 w nocy. Kurde! Co! Gdzieś straciłem 4 godziny czasu... Myślałem, że jest 10, maks 10.30 wieczorem. Zejście kosztowało mnie bardzo dużo. W życiu nie osiągnąłem takiego stanu wycieńczenia energetycznego... Pozostali chłopacy jeszcze długo walczyli z zejściem. Rano jeszcze mieliśmy nadzieję, że Maćkowi Berbece uda się powtórzyć to, czego dokonał 25 lat wcześniej. Pomimo ciężkiego biwaku, zejść do „czwórki", gdzie był tlen, gdzie na niego czekaliśmy... Dowiedziałem się, że po południu mamy schodzić. Po tym jak Karim Hayyat (od redakcji: pakistański pomocnik naszych wspinaczy) w bohaterskim odruchu zdołał dojść do głównej bariery, zobaczyć, czy czasem tam nie ma Maćka, chociaż pierwszy raz osiągnął 7700 i to zimą w Karakorum. Karim chciał bardzo szybko schodzić. Namówiłem go, żebyśmy zostali jeszcze jedną noc. Miałem chwile zwątpienia, czy uda mi się przetrwać tę noc. Jednocześnie miałem nadzieję, że stanie się cud, że Maciek... Wiadomo, nadzieja umiera ostatnia. Przez cały czas patrzyłem, czy nie widać gdzieś oznaki życia. Próbowałem wejść do góry. To bardzo ciekawe przeżycie, jak z całych sił walczymy, żeby zrobić krok do góry, ale organizm nam tego odmawia... Pod wieczór otrzymaliśmy informację od Krzyśka Wielickiego. Artur Hajzer napisał komunikat, że pogoda się załamuje. Być może, że jeżeli zdecydujemy się pozostać do rana, to odetnie nam to w ogóle możliwość powrotu ze szczytu. Szybko z Karimem spakowaliśmy swoje rzeczy, zostawiliśmy cały obóz i w nocy zaczęliśmy schodzić. Można sobie wyobrazić trud kolejnego nocnego zejścia po lodowisku. Z szukaniem trasy. Po dwóch godzinach po „poręczówkach" zjechali do obozu drugiego.

Jedno z ostatnich zdjęć, tworzących ilustruję prelekcji, ukazuje człowieka, który wrócił z lodowego piekła... Zupełnie niepodobnego do nieco nieśmiałego okularnika z fantazyjną fryzurą, kończącego spotkanie z przewodnikami słowami, skwitowanymi burzą oklasków:  – Zrobiliśmy kolejny milowy krok w eksploracji gór zimą. Góry zawsze oczekują odpowiedniej ceny za śmiałe rzeczy. Myśmy taką cenę zapłacili... I tak się to wszystko skończyło... Dla mnie alpinizm jest drogą, którą kiedyś postanowiłem iść. Ta droga zaprowadziła mnie na ten szczyt. Droga piękna i niebezpieczna i o tym zawsze będę pamiętał.

Ocena:
Liczba ocen: 0
Oceń ten wpis

Komentarze

Nikt jeszcze nie komentował tego artykułu, dodaj pierwszy komentarz.

Partnerzy