Scena jest jak narkotyk

​35 sezonów Włodzimierza Skalskiego. Po 35 latach latach pracy karierę artystyczną zakończył Włodzimierz Skalski – solista Opery Śląskiej, jeden z ostatnich śpiewaków ze „starej gwardii” bytomskiej sceny, którzy przyszli tutaj jeszcze za czasów dyrektorowania Napoleona Siessa. 

  • Wydanie: ZB_19_28
  • Data:
  • Autor: Marcin Hałaś
  • Artykuł był oglądany 5779 razy

Włodzimierz Skalski jest absolwentem Akademii Muzycznej w Krakowie. Studiował w sumie 9 lat, bo wcześniej rozpoczął studia na Akademii Górniczo-Hutniczej. Interesował się jednak muzyką, więc zdał także na studia artystyczne, co nie przeszkodziło mu w ukończeniu AGH na kierunku: geodezja. Pierwszy rok śpiewał w Operze Krakowskiej, potem przeniósł się do Opery Śląskiej, której solistą był przez 34 kolejne sezony. Dlaczego porzucił Kraków dla Bytomia? Ktoś patrzący z dzisiejszej perspektywy mógłby powiedzieć: „Był za słaby na Kraków”. Albo: „Na Śląsku lepiej płacili”. Ale 35 lat temu Opera Śląska cieszyła się po prostu większym prestiżem, tutaj dyrektorem naczelnym i artystycznym był legendarny Napoleon Siess. – Kiedy Siess przygotowywał premierę „Cyrulika sewilskiego”, to pracowaliśmy nad tym spektaklem przez pół roku, niemal codziennie – wspomina Skalski. – Ale potem to przedstawienie utrzymywało się w repertuarze przez 30 lat.

Włodzimierz Skalski w czasie swojej kariery wykonywał 39 partii pierwszoplanowych. Był m.in. Alfredem w „Traviacie”, Escamillem w „Carmen”, baronem Scarpią w Tosce, Papagenem w „Czarodziejskim flecie”, Januszem w „Halce”, śpiewał tytułowe role w „Nabucco” i „Eugeniuszu Onieginie”. Dziś przyznaje, że najbliższa jest mu partia Figara w „Weselu Figaro”. Skalski obdarzony jest nie talentem wokalnym, ale także swoistym vis comica oraz umiejętnościami aktorskimi, z których często wyzuci są współcześni młodzi soliści. – Zaczynałem jako specjalista od ról w  operach komicznych, ale w pewnym momencie zacząłem lubić także partie ciemnych postaci. Umiejętność kształtowania, przedstawiania ich charakteru przyszła z czasem –  opowiada solista. – Teraz myślę, że do takich ról trzeba dojrzeć.

Praca solisty to nie tylko spektakle, w czasie których zbiera oklaski. To także żmudne ćwiczenia, przypominające trening sportowca. – W czasie współpracy z Teatrem Wielkim w Poznaniu mieszkałem kiedyś kilka tygodni w pokoju znajdującym się w gmachu teatru – opowiada Włodzimierz Skalski. – Z podziwem patrzyłem na jednego z największych solistów tej sceny, który codziennie przychodził do sali ćwiczeń i przez godzinę śpiewał gamy jak student.

Po 35 latach pracy Włodzimierz Skalski zdecydował się na zakończenie kariery. Pożegnał się ze sceną spektaklem „Traviaty”, po którym otrzymał dodatkowe kwiaty i oklaski. – Scena jest jak narkotyk. Zdecydowałem się jednak na radykalną kurację odwykową. Jak ktoś kiedyś powiedział: lepiej odejść rok za wcześnie niż dzień za późno – żartuje artysta.

Bytom to nie tylko kawał pracy artystycznej Włodzimierza Skalskiego. W Operze Śląskiej poznał swoją żonę Katarzynę Skalską – wówczas solistkę baletu. Można zażartować, że w małżeństwie tym panował idealny podział ról – jego wszyscy słuchali, na nią wszyscy patrzyli. Mieszkają w Bytomiu. Włodzimierz Skalski mówi, że na emeryturze wreszcie będzie miał więcej czasu, żeby zajmować się działką na Suchej Górze. Właśnie dojrzewają tam pomidory i winogrona, które artysta osobiście zasadził i pielęgnuje.

Ocena:
Liczba ocen: 0
Oceń ten wpis

Komentarze

Nikt jeszcze nie komentował tego artykułu, dodaj pierwszy komentarz.

Partnerzy