„Co cię nie zabije, to cię wzmocni. Dawna medycyna ludowa” - tak brzmi tytuł niezwykle interesującej nowej wystawy w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu.
Medycyna ludowa na przestrzeni wieków to nie tylko ziołolecznictwo, ale także epizody przerażające. Zapewne mało osób zdaje sobie sprawę, że przed wiekami leczeniem trudnili się także... kaci. Albowiem: "ze względu na swoją profesję niekiedy odznaczali się lepszą znajomością anatomii człowieka niż ówcześni lekarze. Specjalizowali się głównie w nastawianiu kości, leczeniu ran, puszczaniu krwi czy zdejmowaniu bielma z oczu. Uciekali się także do handlowania trupim jadem używanym do okładów na stłuczenia czy krwią straceńców, którą szczególnie wykorzystywano w lecznictwie, np. jako lek na padaczkę".
Olejek złodziei
Na wystawie napotkamy nie tylko takie "okropieństwa", choć jest jeszcze kilka dość przerażających eksponatów. Na przykład ludzkie płuca w formalinie - jedne z pylicą, drugie z ogniskami gruźlicy. Ale są też bardziej spokojne eksponaty, jak chociażby zasuszone zioła stosowane na różne choroby. Albo buteleczki z olejkami aromatycznymi używanymi w rozmaitych schorzeniach. Tutaj uwaga: te eksponaty można nie tylko dotykać, ale również odkręcać i wąchać.
Olejek rozmarynowy, z paczuli, bergamotowy, z drzewa herbacianego, pichtowy, grejpfrutowy i kilka innych. Ale zwraca uwagę przede wszystkim olejek złodziei - "na bakterie i wirusy". Wiąże się z nim pewna legenda z czasów epidemii cholery. Złodzieje okradający zwłoki zmarłych nie zarażali się chorobą. Złapani przyznali, że zawdzięczają to niezwykłemu olejowi, którego recepturę musieli zdradzić.
Zioła i znachorzy
W gablotach można zobaczyć narzędzia do zbierania ziół i świecie, którymi próbowano leczyć - tzw. błażejki. Zaprezentowano również sylwetki tych, którzy leczyli bez dyplomu, posiadając za to wiedzą przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Bliższe już nam czasy prezentuje część na temat uzdrowisk (sanatoriów). Jest też sala poświęcona wiejskim akuszerkom.
Co jeszcze? Znachor kojarzy nam się najczęściej z filmem według powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza i... Jerzym Bińczyckim w sukmanie przepasanej sznurem. Na ekspozycji zobaczymy fotoreportaż z działalności Adama Melerskiego - znachora, który praktykował jeszcze w latach 70. XX wieku, czyli w czasach rządów Edwarda Gierka. No i święci na obrazach - może nie wszyscy, ale wielu z nich, bo każda niemal choroba miała swego patrona, do którego zwracano się z prośbą o wyzdrowienie. Ale święci byli nie tylko od modlitwy. Na przykład w dniu św. Jakuba praktykowano profilaktyczne... upuszczanie krwi.
Zabobony i szarlataneria
Medycyna ludowa była daleka od higieny. Z jednej strony ludzie myli się wówczas rzadko i... niechętnie. Walczyli za to z pluskwami i pchłami. Z drugiej strony - często próbowali się leczyć obrzydlistwami, bo naturalna medycyna mieszała się z zabobonem i szarlatanerią: "Ludność wiejska - w duchu wiary, że choroba ucieknie ze wstrętem, gdy się ją obrzydzi - przy różnych schorzeniach wykorzystywała także zwierzęce odchody, na przykład gęsie nakładano na chore oczy, a krowim łajnem wymieszanym z octem okładano znamiona przy chorobie zwanej różą. Na paraliż używano bocianiego sadła połączonego z alkoholem i gorczycą. (...) Kąpiel z czarnym kotem miała pomóc przy suchotach. Natomiast w leczeniu kurzej ślepoty zalecano rosół z czarnej kury dla kobiety, a z czarnego koguta dla mężczyzny".
- Nasza wystawa to podróż w świat ludowego leczenia, gdzie granica między nauką, magią i przesądem była wyjątkowo płynna - mówi Anna Jurzyca z Działu Promocji Muzeum Górnośląskiego. Pracownicy muzeum umieścili na ekspozycji pewną tyleż oczywistą, co ważną informację: "Szanowni Państwo! Przedstawione na wystawie sposoby leczenia mają charakter wyłącznie informacyjny. Stanowczo zakazujemy ich stosowania bez uprzedniej konsultacji z lekarzem!".
Ekspozycję można oglądać w gmachu przy ul. Korfantego.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz