Zamknij

Czekam na nowy przełom społeczny

19:53, 07.06.2020
Skomentuj

– W czasie pandemii inaczej zacząć nie możemy. Jak pańskie zdrowie?

– Nie narzekam, no i stosuję się do pandemicznych zaleceń lekarskich.

– Był pan prezesem Głównego Urzędu Ceł, doradzał wicepremierom, pracował w Narodowym Banku Polskim. Co pan robił w ostatnich latach i czym się pan zajmuje obecnie?

– Moja najdłuższa aktywność stołeczna to praca w Instytucie Ekonomicznym NBP. Obecnie cenię sobie ekspercką  współpracę z Forum Obywatelskiego Rozwoju prof. Leszka Balcerowicza.

 – Mieszka pan nadal w Bytomiu?

– Oczywiście, od kilkudziesięciu lat pod tym samym adresem.

– Lada dzień minie 30 lat od momentu, gdy wybrano pana pierwszym po epoce PRL prezydentem Bytomia. Pamięta pan atmosferę tamtych dni, gdy narodził się samorząd lokalny?

– To chyba nie jest pytanie o objawy sklerozy? Byłem najmłodszym prezydentem miasta w naszej aglomeracji, wybranym przez Radę Miejską i do dzisiaj jestem pod wrażeniem niebywałego entuzjazmu i zaangażowania niezliczonej rzeszy ludzi. To był czas współodpowiedzialności i obywatelskości najwyższej próby. No i oczywiście czas wielkiej nadziei.

– W wywiadzie udzielonym wówczas naszemu tygodnikowi mówił pan między innymi: „Zaczynam pracę od sporządzenia raportu o stanie kasy miejskiej. Muszę przyznać, że jesteśmy na minusie. W spadku zostawiono nam 6 miliardów złotych długu”. Potem żartem stwierdził pan, że w kasie gminy nawet dno było ukradzione. Przypuszczam, że taka sytuacja finansowa musiała pana przerażać.

– Muszę uściślić, że chodziło o miliardy sprzed denominacji, a ponieważ jestem z urodzenia niepoprawnym optymistą, to paniki „na pokładzie” nie było. Kluczowa była lojalność zastanej kadry urzędniczej wobec interesu miasta, dzięki której szybko wyszliśmy na prostą. Potem – mimo kilkudziesięcioprocentowej inflacji – staliśmy się przykładem dla innych miast.

– Co było pańskim największym sukcesem jako prezydenta, a co największą porażką?

– Pozyskane zaufanie obywateli. System zachęt gospodarczych dla przedsiębiorców, imponująca (jak na tamte czasy) oferta istniejących, a szczególnie nowych instytucji kultury. Ubolewam, że w następnych kadencjach włodarze Bytomia roztrwonili to. Największa porażka? To chyba zawód, rozczarowanie paroma osobami, z którymi można było zrobić więcej, gdyby interes Bytomia postawili na pierwszym miejscu.

– Czemu nie udało się panu utrzymać władzy?

– Po pierwszej kadencji, w 1994 roku prezydenci nie byli wybierani w wyborach  bezpośrednich (nie mogli utrzymać władzy w ten sposób). Jako lider Porozumienia dla Bytomia wszedłem do Rady Miejskiej z największą liczbą radnych, ale nie udało się odtworzyć większościowej koalicji z już secesyjnie nastawionymi  radnymi Radzionkowa. Ja tłumaczyłem, że większa wspólnota to większe możliwości, że czeka nas zwiększenie uprawnień w ramach przygotowywanej reformy powiatowej oraz wspólna przyszłość pod szyldem nieuniknionego związku metropolitalnego, a oni wybrali układ z liderami postkomunistów, podzielili się stołkami jak łupami i wtedy prezydentem Bytomia został radzionkowianin. W ramach ówczesnych podziałów międzyludzkich, mówiło się, że interes ubili z jednej strony ci z różańcem na palcu, a z drugiej strony ci z nieaktualną legitymacją w kieszeni. Oczywiście, że mogłem „utrzymać władzę”. Wystarczyło dogadać się z kim trzeba, kosztem interesu Bytomia.

– W wyborach z roku 2002 o włos przegrał pan prezydenturę, trzy razy o nią walczył. Lata 1990-2010 to czas sprawowania mandatu radnego i liderowania Porozumieniu dla Bytomia, ugrupowaniu będącemu w opozycji wobec kolejnych  prezydentów Bytomia. Był pan nieustępliwy, ale przegrał i wypadł z Rady Miejskiej. Dlaczego?

– Są to lata mojego liderowania ruchowi obywatelskiemu Porozumienie dla Bytomia. A jak ruch obywatelski, to samofinansowanie ze składek członkowskich, poradnia obywatelska, społeczne kampanie wyborcze itd. Tymczasem z kadencji na kadencję zderzaliśmy się z coraz droższymi kampaniami partii politycznych i ich przybudówek. Wiedzieliśmy, ile  nas to kosztuje więc przez proste porównanie coraz bardziej docierało do nas, że oficjalne sprawozdania finansowe to jedno, a gigantyczny szmal dla zdobywania i utrzymywania władzy, to drugie. Czyli, uczciwość ma przegrywać z mamoną? Ponadto, przy każdych wyborach przytłaczał nas fakt korupcji wyborczej, bo są ludzie, którzy sprzedają swój głos za parę przysłowiowych groszy, za pół litra lewej wódki czy za obietnicę przyszłych korzyści. Organizowaliśmy patrole obywatelskie, współpracowaliśmy z policją, zapadały wyroki, ale dotyczyły tylko szeregowych naganiaczy, którzy wpadli dzięki nam. Do dzisiaj nie ponieśli kary polityczni organizatorzy tych przestępstw. Czyli, zły człowiek i polityk ma rządzić dzięki sprzedajnemu wyborcy? Następny problem, to podkupywanie radnych po wyborach. W każdej kadencji rządzące grupy interesów dążyły mniej lub bardziej skutecznie do podkupywania niektórych radnych PdB. Walutą były jawne i ukryte korzyści, a celem zwiększanie liczby marionetek do głosowania. Później media donosiły, że w sejmie i senacie też tak zaczęli robić, a pseudodoradcy tłumaczyli mi, że na układy nie ma rady. I wtedy, i dzisiaj oburza mnie takie zdziczenie obyczajów politycznych. I wtedy, i dzisiaj uważam, że polityka to nie motyka (w znaczeniu gwarowym). Czyli, służbę publiczną ma zastąpić handel żywym towarem? Dodam jeszcze jedno do krótkiego pytania – dlaczego? Nie mieliśmy szans na dobry wynik wyborczy, gdy w 2006 roku do manipulowania wyborami i wyborcami włączył się cały aparat państwa. Znowelizowano przepisy wyborcze tak, że każdy z każdym mógł blokować listy wyborcze. Nie chodziło o żadne wspólne plany samorządowe, programowe koalicje przed i powyborcze, ani tym bardziej o wspólne listy kandydatów. Chodziło o dodawanie, łączenie głosów ze zblokowanych list partyjnych i ich „przystawek”, żeby wykiwać kandydatów niezależnych organizacji. My zachowaliśmy się przyzwoicie, a mandaty otrzymali beneficjenci arytmetyki politycznej, bo skorzystali z legalnego przekrętu z ordynacją wyborczą. Czyli, brak skrupułów ma być cenniejszy od przyzwoitości w życiu publicznym. I nie tylko? Wniosek nasuwa się sam: z kadencji na kadencję coraz bardziej przegrywaliśmy z coraz bardziej nieuczciwą konkurencją, przy narastającej bierności wyborców.

– Czy PdB jeszcze działa?

Nie można oczekiwać aby działacze społeczni poświęcali się dla dobra publicznego przez kilkadziesiąt lat, a równocześnie spotykali się z wrogością różnych grup interesu. Większość z nas skupiła się na swoim życiu prywatnym. Z najwytrwalszymi zdaliśmy lokal, rozliczyliśmy się z fiskusem i jesteśmy w trakcie wyrejestrowywania stowarzyszenia z Krajowego Rejestru Sądowego.

– Czy zmieniłby pan jakąś swoją ważną decyzję polityczną z tamtych lat?

– Najważniejsze decyzje polityczne podejmowałem w zgodzie z sumieniem i nadzieją na poprawę losu bytomian i Bytomia. Nie uległem pokusie większej skuteczności kosztem przyzwoitości. Śpię spokojnie i nie mam dylematów zasugerowanych w pytaniu.

– Nie widuję pana na sesjach bytomskiej Rady Miejskiej. Może ogląda pan transmisje jej obrad w internecie?

– W pierwszej kadencji bytomski parlamentaryzm polegał na rzetelnych debatach o ratowaniu miasta. Przez następne 4 kadencje, czyli 16 lat uczestniczyłem w sesjach Rady Miejskiej jako radny opozycji. Były to lata upadku obyczajów parlamentarnych, deptania praw mniejszości, odrzucania nawet oczywistych poprawek, gdy projekty uchwał obrażały język polski. Nastało ustawianie głosowań, a debaty stopniowo zamieniały się w gorszące pyskówki. Bytomski parlamentaryzm upadł. Teraz nie ma na co patrzeć i po co słuchać pseudodyskusji… Wróciło „przyklepywanie” uchwał jak za niesławnej przeszłości peerelowskiej miejskiej rady narodowej. W takich realiach wystarczają mi relacje z Ratusza w „Życiu Bytomskim”.

– Żyje pan na co dzień problemami Bytomia?

– Denerwuję się i rwę włosy z głowy jak wszyscy, którzy chcą rozmawiać na poważne tematy. Nigdy nie odmawiam porady proszącym o pomoc. Bardziej posiwieć już się nie da.

– Jak pan ocenia prezydentów rządzących Bytomiem po wyborach z roku 2006, a więc Piotra Koja i Damiana Bartylę?

– Praktyka pokazała, że mundur harcerski nie jest żadną legitymacją do odpowiedzialnej służby publicznej. Piotr Koj nie reagował m.in. na moje dobre lub krytyczne rady na sesjach Rady Miejskiej. Niesławne referendum to wystarczająca ocena. Zaraz potem okazało się, że księżycowe obietnice działacza sportowego są jeszcze gorszym wyborem. Niejawne działania połączone z pustosłowiem na użytek publiczny wymagają wyjaśnienia. Generalizując, żadna z rządzących Bytomiem grup interesów nie została rozliczona, nikt nie został przykładnie ukarany. Jakby kolejni rządzący kryli poprzedników.

– Mariusz Wołosz rządzi ledwie półtora roku, ale może się pan już pewnie pokusić o ocenę jego dokonań.

– Obserwuję jego poczynania od czasu, gdy był bardzo młodym i pewnym siebie, szeregowym przybocznym w ekipie Krzysztofa Wójcika. Potem miało być stop partiom i wyszło jak widać. Widzę autokreację i natrętny lans zamiast zarządzania miastem w kryzysie.

– Czy po pana odejściu z aktywnego życia politycznego w Bytomiu pojawiła się w nim jakaś postać, którą pan ceni?

– Na wiarygodność trzeba chcieć zapracować. Poproszę o następne pytanie.

– Czy Bytom dobrze wydaje pieniądze na rewitalizację?

– Rewitalizacja społeczna i materialna miała być przygotowana przy jak najszerszym udziale obywateli. Nie było powszechnego włączenia. Zamiast koncentracji działań mamy rozproszenie. Działacze wylobbowali swoje i są zadowoleni, a miasto nadal się zwija. Na naszych oczach jest marnowana kolejna szansa.

– Jakie są dziś największe bytomskie problemy?

– Wszystkie małe gminy i większe miasta maja swoje problemy. Ale Bytom coraz bardziej odstaje od innych. Bytom marnieje, bo dominują partyjne układziki i partykularne interesy zamiast powszechnej mobilizacji. Główny problem to ludzie, którzy zdemolowali bytomski samorząd lokalny.

– Podoba się panu dzisiejszy Bytom?

– Bytom to piękne miasto, ale jego materialna uroda jest dewastowana, zasłaniana koszmarnymi reklamami, uzupełniana plombami pasującymi jak pięść do nosa. Do tego dochodzi wszechobecne oszpecanie sprayem. Łza się w oku kręci przy każdym wyjściu na ulicę. Wygląda na to, że włodarze i mieszkańcy przywykli do tego bajzlu.

– Czy wróci pan do życia politycznego?

– Doczekałem się upadku komuny, to może doczekam się kolejnego przełomu społecznego. Nowa odnowa byłaby warta zachodu…

Rozmawiał: TOMASZ NOWAK

 

(Tomasz Nowak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(7)

Chłopski rozumChłopski rozum

0 0

Hoho widać że muzeum już otwarte i można rozmawiać z eksponatami

19:44, 07.06.2020
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

CzytelnikCzytelnik

0 0

A ten nowy przełom społeczny to pewnie ma w rezultacie na nowo wynieść Paczochę na prezydenta Bytomia?

08:50, 08.06.2020
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

LechLech

0 0

Przeczytałem tekst.Jestem mile zdziwiony. Wyjątkowo trzeźwe i wyważone odpowiedzi.

15:20, 08.06.2020
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

n.nn.n

0 0

Widać żeś młody i nie miałeś okazji słuchać Paczochy na sesjach i przy innych okazjach. Erudyta. Wypowiedzi merytoryczne. Kultura i obycie, dlatego wielu nie pasował bo na jego tle wypadali blado i cieniutko. Miasto straciło ale oni mogli robić co chcieli.

17:48, 08.06.2020
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

LolLol

0 0

bardzo ciekawe gdzie on sie nauczal polityki, i wiedzial natychmiast gdzie do koryta droga, ja studiowalem , ale bylo mi wszystko obce. Nikt mnie nie ukierunkowal. Same omnibusy , jak Kalksteiny , i inni ktorych popchla diaspora za pomoca kabaly.

Straszne, jak nie kompetentni sa ludzie.

Oczywiscie ze mna na czele.

Szalom

16:51, 09.06.2020
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

ZenekZenek

0 0

Szkoda że nie działa już forum obywatelskie Agora. To duża strata.

08:01, 10.06.2020
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

MarekMarek

0 0

Świetna wypowiedź Pana Prezydenta Janusza Paczocha. Szczera prawda i ocena M.Wołosza - natarczywy lans to wszystko co prezentuje obecny pierwszy urzędnik.

11:53, 11.06.2020
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%