W miniony wtorek rozpoczął się bodaj najtrudniejszy od wielu lat i niosący ze sobą mnóstwo niepewności i dotąd nam nieznanych problemów rok szkolny. Po ponad sześciomiesięcznej przerwie placówki oświatowe odżyły. W Bytomiu do szkół poszło przeszło16 tysięcy uczniów. 1275 zrobiło to po raz pierwszy w życiu, więc w ich wypadku emocje i napięcia były jeszcze większe.
Czujność i radość
Z racji panującej pandemii koronawirusa rok szkolny jest inny od poprzednich pod niemal każdym względem. Nie odbyła się tradycyjna oficjalna miejska inauguracja. Okolicznościowe przemówienie prezydenta naszego miasta Mariusza Wołosza można było usłyszeć w internecie: – Przed nami nowy rok szkolny i nowe wyzwania nie tylko związane z edukacją, ale też z zapewnieniem bezpieczeństwa i sprawnego funkcjonowania w czasach epidemii. Nie traćmy czujności, ale nie traćmy też radości z tej wielkiej przygody, jaką jest szkoła. Z troską o siebie nawzajem i dyscypliną przetrwamy ten trudny czas – mówił prezydent Wołosz.
Uczniowie musieli się zmierzyć z nietypową sytuacją. Wymaga się od nich, by zaraz po wejściu do budynku dezynfekowali ręce, a w przestrzeni publicznej, a więc na korytarzach nosili maseczki. Nie muszą, choć mogą, mieć ich natomiast podczas lekcji. Co innego nauczyciele, ci prowadzą zajęcia w przyłbicach. W każdej placówce cyklicznie przeprowadza się dezynfekcję i wietrzenie pomieszczeń. W każdej urządzono izolatorium, do którego ma trafić osoba z podejrzeniami zakażenia. Dyrektorzy i nauczyciele podczas apeli stale przypominają o zasadach zachowania bezpieczeństwa. Ze rezerwy budżetowej gmina przekazała szkołom i przedszkolom ponad 290 tys. zł. na zapobieganie, przeciwdziałanie i zwalczanie wirusa SARS Cov2. Za te pieniądze środki dezynfekcyjne i ochrony osobistej, jak maseczki i przyłbice. Starczyło też na parownice.
Dyrektor decyduje
W sumie szkół mamy ponad 40. Kierownictwo każdej z nich na własną rękę ustala konkretne zasady funkcjonowania w dobie pandemii. – Jedno jest pewne, musimy zrobić wszystko ,by zapewnić bezpieczeństwo uczniom, rodziców, ale też kadrze pedagogicznej i pracownikom administracji – mówi odpowiedzialny za miejską oświatę Adam Fras, zastępca prezydenta Bytomia. I rzeczywiście szkoły radzą sobie jak mogą. Jak już pisaliśmy w I Liceum Ogólnokształcącym im. Jan Smolenia przy ulicy Strzelców Bytomskich zgodnie z postanowieniem dyrekcji zajęcia zaczynają się dopiero o godzinie 8.30, by młodzież nie musiała się tłoczyć z innymi uczniami w autobusach. Lekcje skrócono o 5 minut, by zyskać czas na odkażanie pomieszczeń. Każda klasa uczy się cały czas tej samej sali. Akademię inaugurującą rok szkolny na miejscu przeżyli jedynie pierwszoklasiści. Reszta obserwowała ją on-line. Z kolei w Państwowych Szkołach Budownictwa – Zespole Szkół przy ulicy Powstańców Śląskich wprowadzono zasadę, że na jednym piętrze przebywają maksymalnie trzy klasy. W efekcie nie ma niebezpiecznego tłoku. Te bardziej liczne wyjątkowo uczą się w największych pomieszczeniach budynku, a więc w auli i świetlicy.
W pierwszym tygodniu szkoły na szczęście nie wydarzyło się nic złego. Wszyscy jednak są przekonani o tym, że prędzej czy później okaże się, że ktoś ma objawy zakażenia. Zacznie się przecież okres przeziębień, zaczniemy chorować na grypę, która w swych objawach przypomina koronawirus. Padają zatem pytania: co wtedy należy zrobić? Zamykać szkoły, wysyłać uczniów i nauczycieli do domów i przejść ponownie na nauczanie zdalne? Życie pokaże, co się stanie. Nikt nie jest w stanie przewidzieć scenariusza na najbliższe tygodnie, wszyscy są pełni napięcia i obaw.
Nerwy i pretensje
Jeszcze więcej mają ich rodzice przedszkolaków. Przedszkola nie miały tak długiej przerwy jak szkoły. Działały od czerwca, ale wiele jedynie na pół gwizdka, bo rodzice woleli zostawić swe pociechy w domach. Ale 1 września przedszkola się zapełniły. Rodzice nie mogą odprowadzać dzieci do sal, przy wejściu mierzy się im temperaturę. To sprawia, że moment wejścia do budynku się znacznie wydłuża. Najgorzej było w zeszły wtorek, gdy wszyscy dopiero uczyli się nowych zasad. Rodzice czekając na wejście do przedszkoli stali na deszczu wiele minut. Były nerwy i pretensje.
Tych ostatnich jest znacznie więcej. Uczniowie, zwłaszcza ci starsi, a także rodzice kwestionują wiele przepisów, twierdząc, że brak im konsekwencji: – Moja córka oczekująca wraz z koleżankami na zajęcia wychowania fizycznego stoi pod salą gimnastyczną w maseczce, bo tak każą. Ale po wejściu do szatni już maseczki mieć nie trzeba, a przecież możliwość zakażenia nie znika – mówiła jedna z matek. Inna zwracała uwagę na inny problem: – Dowiedziałam się, że na wywiadówce dadzą nam do podpisana pismo, w którym zgodzimy się na to, że w razie zauważenia kaszlu, czy gorączki dziecko zostanie umieszczone w izolatorium do momentu odebrania go przez rodziców. Nie wyobrażam sobie mojego syna w takiej sytuacji. Ma czekać w odosobnieniu, aż go zabiorę? A co jak się nie zgodzę? Co wtedy szkoła z nim zrobi, jeśli zacznie kaszleć? I jeszcze chyba najczęściej powtarzana wątpliwość: – Po co te wszystkie środki ostrożności w przedszkolach szkołach, skoro dzieci po ich opuszczeniu i tak spotykają się bez ograniczeń?
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz