Zamknij

Dramat Karbia pod lupą naukowców

07:43, 10.12.2012
Skomentuj

Latem 2011 roku doszło do wielkiego dramatu ponad czterystu mieszkańców ulic Technicznej i Pocztowej w Karbiu. Wskutek szkód górniczych ich domy uległy tak poważnemu zniszczeniu, że ludzie ci musieli je opuścić. Przenieśli się do lokali zastępczych, hoteli, wynajętych mieszkań lub znaleźli schronienie u swych rodzin. Budynki, w których mieszkali, wyburzono. Dziś nie ma po nich najmniejszego śladu. Została jedynie pusta przestrzeń. 

Za sprawą rzecznika praw obywatelskich prof. Ireny Lipowicz sytuacją dzielnicy naszego miasta oraz przede wszystkim traumatycznymi przeżyciami jej mieszkańców zainteresowali się naukowcy z SWPS. Chcieli oni sprawdzić, jak przesiedlenie wpłynęło na ich życie, jak je zmieniło, a także jak ludzie reagowali na to, co się działo. Naukowcy utworzyli zespół o nazwie „Bytom-Karb”, w skład którego weszli prof. Katarzyna Popiołek, prof. Augustyn Bańka, dr Krystyna Balawajder, dr Małgorzata Wójcik oraz dr Igor Pietkiewicz. Z zespołem współpracowała Izabela Miracka. Jego członkowie uczestniczyli w spotkaniach ewakuowanych z władzami Bytomia i przedstawicielami odpowiadającej za szkody górnicze kopalni „Bobrek-Centrum”, a także przeprowadzili wywiady z mieszkańcami Karbia. Przypadek tych ostatnich jest zupełnie nietypowy. W Polsce w ostatnich kilkudziesięciu latach nie mieliśmy podobnego zdarzenia. Przesiedlano ludzi ze względu na budowę autostrady, czy inne wielkie inwestycje budowlane, ale nigdy na taką skalę, w takim tempie i – co najważniejsze – tak dramatycznych okolicznościach. Na pewno też nikt dotąd nie badał naukowo tego typu zjawisk, nie wypracowano procedur, dzięki którym można by ograniczyć problemy i bolesne doznania ludzi oraz przede wszystkim usprawnić proces radzenia sobie z dramatem. Nie ma po prostu procedur mówiących, jak działać w takich momentach.  

Swoje obserwacje naukowcy umieszczą w przygotowywanych właśnie opracowaniach. Wnioski są niezwykle ciekawe i pouczające. Okazuje się, że przed ewakuacją z budynków przy Technicznej i Pocztowej (także z braku czasu) nie przyjrzano się dokładnie ich lokatorom. Nikt nie miał świadomości, jacy ludzie tam mieszkają, ile mamy wśród nich osób starszych, schorowanych czy wymagających szczególnej opieki. Ten brak rozeznania miał przełożenie na konkretne, poważne i też prozaiczne problemy. Rodziny opiekujące się niepełnosprawnymi bały się, czy zapewnią im odpowiednie warunki w lokalach zastępczych.  Bardzo źle odbierały one sugestie, by na pewien czas oddać podopiecznych do domów opieki lub specjalistycznych ośrodków. Część starszych osób na przykład pierwszy raz w swym życiu przeprowadzała się. Nie wiedziały one, jak się spakować, jakie rzeczy zabrać ze sobą do hotelu czy lokalu zastępczego, a jakie zostawić w magazynie. Ludzie nie wiedzieli również, jak długo będą przebywali w tymczasowych lokalach, więc nie mieli przy sobie ubrań na zimę czy innych rzeczy niepotrzebnych latem. Początkowo nie skalkulowano też kosztów całej operacji. W efekcie wieloosobowe rodziny osiedlano w hotelu, choć taniej byłoby wynająć im mieszkanie. 

Z wywiadów, jakich udzielili naukowcom wynika również, że brakowało im podstawowych informacji dotyczących ich losu, nieraz niepotrzebnie tracili oni energię na szukanie odpowiedzi.  Instytucje mające im pomagać nie współpracowały tak, jak powinny, panował chaos komunikacyjny, przepływ wiadomości szwankował. Ludzie podzielili się na dwie grupy: radzących sobie z dramatem i zagubionych. Ci drudzy, często bez efektu, biernie oczekiwali, aż ktoś z władz miasta, kopalni czy placówek opiekuńczych przyjdzie do nich i powie, co ich czeka w najbliższej przyszłości, kiedy dostaną nowe mieszkanie, gdzie mogą wyrobić nowe dokumenty, czy do której szkoły zapisać dzieci. Co więcej nierzadko to sami poszkodowani nie potrafili dokładnie wyartykułować swych potrzeb oraz oczekiwań. To mocno ich frustrowało. Przesiedlenie stało się dla nich katastrofą, nad którą zupełnie nie umieli zapanować. Źle się czuli w hotelach, przeszkadzało im, że muszą się całymi rodzinami gnieść w jednym pokoju, a także korzystać ze wspólnej z innymi osobami łazienki czy kuchni.   

Nagła zmiana miejsca zamieszkania rozbiła więzi międzyludzkie, głównie ugruntowane od wielu (nawet kilkudziesięciu!) lat przyjaźnie międzysąsiedzkie. Lokatorzy z Karbia trafili do nowych środowisk, pomiędzy nowych sąsiadów, rozproszono ich po mieście. Wielu miało lub wciąż ma problemy z adaptacją do nowego otoczenia. Dzieci musiały zmienić szkoły, niektórzy dorośli zmienili lub stracili pracę (po ewakuacji nie mają możliwości dojechania do niej), urwały się kontakty w grupie młodzieży. Jak dowiedzieli się naukowcy z SWPS, młodym mieszkańcom Pocztowej i Technicznej brak dawnych codziennych kontaktów i by je utrzymać, spotykają się regularnie w centrum Bytomia. 

Co ciekawe, z obserwacji członków zespołu „Bytom-Karb” wynika, że nie zawsze  przesiedleńcy zostali dobrze przyjęci w nowych miejscach. Postrzegano ich stereotypowo, jako ludzi pochodzących z patologicznej dzielnicy, zazdroszczono im, że osiedlają się w nowych, nieźle wyposażonych budynkach. Taka sytuacja miała na przykład miejsce w Szombierkach. Również i sami przesiedleńcy skonfliktowali się pomiędzy sobą na tle tego, że ktoś otrzymał  nowe lokum wcześniej, a ktoś wciąż jeszcze na nie czekał. Ludzie nawzajem nie udzielali sobie informacji na ten temat, a to z kolei przyczyniało się do tworzenia mitów wywołujących kolejne konflikty i rozbijania wspólnoty poszkodowanych.  Z drugiej strony okazało się także, iż część ewakuowanych zyskała materialnie. Z wyburzonych domów, w których mieli zagrzybione ściany, nieszczelne okna i borykali się z innymi problemami, trafili do budynków o lepszym standardzie. 

(Tomasz Nowak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

enry bongenry bong

0 0

Wypędzeni 2012

21:12, 18.12.2012
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Jacek KaczkaJacek Kaczka

0 0

Za taki stan rzeczy winę nie ponosi kopalnia. Winę ponosi Miasto, które przez dziesiątki lat czerpie korzyść z górnictwa całkowicie zapominając o konserwacji i renowacji budynków. Bytom to jedna wielka ruina. Lata zaniedbań dziś widzimy. Są miejsca w Bytomiu gdzie kopalnie nie fedrują a budynki też się walą. Szanowni Rajcy - Stare jest dobre - ale tylko wino i skrzypce.

12:08, 15.01.2013
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%