Zamknij

Pół wieku w fryzjerskim fachu

09:22, 15.06.2023
Skomentuj

Henryk Krawczyk jest szombierczaninem od pokoleń. Jego ojciec i bracia byli górnikami. - Na początku też chciałem iść do szkoły górniczej, ale mama mi doradziła, że skoro mam do tego smykałkę, to mogę się uczyć na fryzjera - wspomina Krawczyk. - Chodziłem do szkoły zawodowej w Piekarach Śląskich i byłem jedynym chłopakiem w 30-osobowej klasie.

Najmłodszy mistrz

Praktyczną naukę zawodu rozpoczął w wieku 14 lat w zakładzie Józefa Ficka przy ul. Wincentego Witosa 13.W 1972 roku właściciel zakładu umarł i przejął go po nim właśnie Henryk Krawczyk. Miał wówczas 20 lat. - Zarząd Cechu Rzemiosł Różnych poszedł mi wtedy na rękę i mogłem szybciej przystąpić do egzaminu mistrzowskiego. Zdałem go i w rezultacie byłem najmłodszym mistrzem w bytomskim Cechu.

Dyplom mistrza posiada również jego żona Monika Krawczyk. Jak ją poznał? Oczywiście w zakładzie. - To była moja pierwsza uczennica - wspomina pan Henryk Krawczyk. Ale dzisiaj przy Witosa 13 jest trzech rzemieślniczych mistrzów fryzjerstwa, bo od 30 lat pracuje tam także ich córka Aneta Gawlik.

Pan Henryk zaczynał w zupełnie innych czasach.

- Jeśli chodzi o materiały, kosmetyki, to postęp jest niesamowity - mówi fryzjer. - Dzisiejsze farby do włosów są jak z bajki, kiedyś nawet nie wyobrażaliśmy sobie, że może być tyle kolorów i odcieni farb.

Ale na przykład obecnie już nikt nie goli brzytwą. Zresztą według współczesnych przepisów sanitarnych brzytwę po każdym użyciu należałoby sterylizować. A kiedyś to był elementarz fryzjerstwa - nie tylko same golenie brzytwą, ale też ostrzenie tego narzędzia na specjalnym kamieniu. A po każdym kliencie - na skórzanym pasku. Pan Henryk brzytwy już nie używa, chociaż jedną w zakładzie posiada. Ale pokazuje, że nie jest to już tradycyjne narzędzie - zamiast litego ostrza ma ramię, w które wsuwa się wymienne jednorazowe ostrze.

Czy fryzjerzy muszą mieć doskonałą pamięć? Przychodzi klient i prosi, żeby ostrzyc go "tak jak ostatnim razem". - Oczywiście stałych klientów się pamięta - mówi pan Henryk. - Ale nawet jeżeli mam obciąć "tak jak zawsze", to i tak zawsze pytam, na przykład: czy zostawić kancik? Bo przecież klient może chcieć odmiany.

Starych Szombierek już nie ma

Dawne czasy miały też swoje zalety. - Kiedyś nie było takiej gamy kosmetyków, ale na przykład wystarczyło raz w miesiącu wypełnić druk do ZUS, który miał jedną stronę i zaledwie kilka rubryk - opowiada fryzjer. - A dzisiaj bez księgowej nie sposób prowadzić firmy. Przepisy wciąż się zmieniają, dokumentów do składania cięgle przybywa.

Świat się zmienia.

Krawczyk wspomina, że kiedyś w Sylwestra pracowali od 7 rano do 20 wieczorem.

Obecnie w takie najbardziej "gorące" dni klientów jest mniej. I nie chodzi tylko o większą ilość zakładów fryzjerskich. - Kiedyś w pobliskim Domu Kultury Kopalni Szombierki były sylwestrowe bale na kilkaset osób - mówi pan Henryk. - I każda kobieta, która szła na taką zabawę musiała mieć sukienkę od krawca i fryzurę zrobioną w zakładzie. A dzisiaj wiele kobiet bierze lokówkę i same sobie układają włosy.

Henryk Krawczyk jest również żywą historią Szombierek. Ulica Witosa w ostatnich 30 latach nie jest bynajmniej uważana za reprezentacyjną - wręcz przeciwnie. Tymczasem pan Henryk pamięta czasy, kiedy Witosa nazywano "drugą Dworcową". - Ile tu ludzi codziennie chodziło - wspomina fryzjer. - Był na niej rzeźnik, sklep rybny, kilka różnych zakładów. To była tętniąca życiem ulica.

Jakiś czas temu mówiono o projekcie odnowy "trójkąta" pomiędzy ulicami Witosa, Frycza Modrzewskiego i Zabrzańską. Miała to być swoista pamiątka starych Szombierek. Niestety, z tych planów nic nie wyszło, resztka dawnych Szombierek nie doczekała się rewitalizacji.

(Marcin Hałaś)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%