Zamknij

Andrzej Pluta

14:34, 06.09.2015
Skomentuj

– Dlaczego koszykówka? Pochodzę z Nowego Bytomia, gdzie koszykówka jest głęboko zakorzeniona. Kiedyś działały wielosekcyjne kluby. Pogoń Ruda Śląska też miała koszykówkę, lekkoatletykę, piłkę nożną i zapasy. Na początku przez dwa, trzy miesiące trenowałem zapasy. Taka była moda wśród ówczesnych młodzieńców. Potem poszedłem na trening koszykówki. Spodobało mi się. Mój pierwszy szkoleniowiec Bogusław Mol zaproponował, Andrzej, może przyszedłbyś do klasy sportowej...

Cała rodzina pochodzi ze Śląską. W męskiej linii 90 procent to górnicy. Nie mamy w rodzie żadnego „gorola”. W domu nie było sportowych tradycji. Tylko mama krótko grała w ping-ponga w pierwszej lidze. Za to ja w sporcie znalazłem pasję. W książce opisuję, że każdy może zostać koszykarzem. Nawet jeżeli, jak ja, teoretycznie nie posiada odpowiednich koszykarskich warunków fizycznych. Nigdy nie byłem bardzo szybki i skoczny, ale wiedziałem, że chcąc coś osiągnąć, trzeba trenować na więcej niż 100 procent. Żeby w pozostałych elementach umiejętności sportowych być lepszym od innych. Postawiłem na pracę i nieustępliwość. Jeżeli inni trenowali półtorej godziny, ja ćwiczyłem trzy godziny. Tymi elementami nadrabiałem fizyczne braki. Śmieję się, że Bozia poskąpiła mi wzrostu, ale dała głowę oraz serce do pracy i do gry. Byłem „zadziorem”. Nigdy nie przejmowałem się brakiem odpowiedniego wzrostu. Do dziś nie lubię, gdy ktoś mówi chłopcu lub dziewczynie, nie możesz iść do koszykówki, bo tam biorą tylko wysokich. W drużynach prowadzonych przeze mnie będą występowali tylko ci, którzy mają serce i zaangażowanie do gry. Niedostatki wzrostu możesz nadrobić talentami. Możesz dobrze biegać, bronić, być bardzo walecznym, mieć niesamowity rzut, podanie. Koszykówka jest dla wszystkich. 

Dokładnie pamiętam, jak z Pogoni Ruda Śl. przenosiłem się do Bytomia. Żona Justyna, z którą dzisiaj w kościele w Szombierkach świętujemy 20-lecie małżeństwa, wówczas jeszcze moja dziewczyna, wcześniej ode mnie trafiła do koszykarskiej sekcji Stali-Bobrek. Trochę zaiskrzyło, gdy jako wychowanek odchodziłem z Pogoni za miedzę. Ale tam znali mój charakter. Wiedzieli, jak jestem spragniony dokonania czegoś więcej, sprawdzenia się wyżej. Starsi koledzy utwierdzali mnie w decyzji przejścia do Bobrów. Mówili, zrobisz karierę. W tamtym czasie, jako 18-, 19-latek, byłem już czołowym zawodnikiem pierwszoligowej Pogoni. 

Działacze Bobrów, panowie Jan Stankowski i Józef Myrczik, zaczęli się mną interesować. Robili podchody, na początku przez Justynę. Oczywiście propozycja bardzo mi odpowiadała. Jan Stankowski był niesamowitą osobą, pasjonatem, który najpierw myślał o klubie, dopiero potem o sobie. Dla niego słowo było ważniejsze od podpisu. Dzisiaj potrzebni byliby tacy ludzie. Wtedy szybko doszliśmy do porozumienia. W moim sportowym życiu nastąpił ogromny sportowy przeskok, chociaż, mimo wieku, nie brakowało mi doświadczenia, bo z Pogonią 2 lata grałem w pierwszej lidze. Jako 18-latek miałem tam średnią meczową 17 zdobytych punktów. Będąc 19-latkiem, stałem się drugim strzelcem pierwszej ligi. Przeszedłem do ekstraklasy w 1994 roku. W dobrym dla mnie momencie, gdy w Bytomiu trochę się pozmieniało. Odeszli Heniek Wardach i Piotrek Pawlak. Zrobiło się miejsce. Za trenera Macieja Gorgonia w każdym meczu dostałem szansę gry po 20 minut. Dla mnie było to coś niesamowitego... Początki w ekstraklasie okazały się ciężkie, ale przez to, że dużo grałem, mogłem inwestować w siebie. Po pierwszym sezonie z pomocą klubu stałem się pełnowartościowym zawodnikiem. 

Czy miałem wtedy swojego idola w polskiej lidze? Tak. W młodości moimi idolami byli Robert Kościuk ze Śląska Wrocław oraz Mariusz Bacik ze Stali-Bobrek, którego zawsze podziwiałem. Wysoki, sprawny, niesamowity talent. Wtedy w polskiej lidze grał Keith Williams. To byli moi idole. Nie zapomnę, jak przeżywałem pierwszy mecz przeciw Kościukowi...

Fajnie, gdy ktoś teraz mówi, że byłem ikoną polskiej koszykówki... To najwspanialsze co zawodnik, który skończył karierę, może usłyszeć. Oznacza, że ludzie cię pamiętają, bo swoją pracę musiałeś wykonywać bardzo dobrze. Odczuwałem radość z grania. Teraz ludzie mi odpłacają. Dzieciom przekazuję: pracuj na swój wizerunek, bo najwspanialsze, co cię może spotkać, gdy ktoś ci mówi, że coś robisz bardzo dobrze.

W Bytomiu spędziłem wspaniałe lata. Mieliśmy znakomite zespoły. Przez pięć lat zdobyliśmy cztery medale. Bobry dysponowały takim potencjałem, że śmiało mogły wtedy wywalczyć cztery mistrzostwa. Pamiętam tę niesamowitą walkę ze Śląskiem o mistrzostwo i niezapomniane derby z Pogonią. W sezonie 1998/1999 w klubie zaczęły się problemy. Od trenera Dariusza Szczubiała dostałem propozycję powrotu do Nowego Bytomia. Wracając do Rudy Śląskiej miałem obawy, czy ponownie zdam egzamin, bo stawiano mi duże wymagania. Odchodziłem jako młody talent. Wracałem jako rutynowany zawodnik, lider zespołu, sprawdzony reprezentant Polski. Uważam, że dzięki częstym zmianom klubów, zawodnik staje się coraz mocniejszy i lepszy, bo musi swoją wartość udowadniać kolejnym prezesom, kolegom z nowej drużyny, otoczeniu. W Pogoni mieliśmy dobry sezon, w lidze i w pucharach. 

Potem zaczął się dla mnie, jak niektórzy mówią, tour de Pologne. Rok grałem w Czarnych Słupsk. Potem występowałem w Zniczu Pruszków. Następnie było złoto z Anwilem Włocławek. Później mistrzostwo z Prokomem Treflem Sopot. Grałem w Chalons en Champagne. W Turowie Zgorzelec. Stamtąd wróciłem do Włocławka, gdzie występowałem do końca kariery. Przez 6 lat pozostawałem w ciągłym sportowym stresie. Zmieniałem miasta i trenerów. Cały czas toczyłem niesamowitą walkę i udowadniałem swoją zawodniczą wartość. Dzięki temu stawałem się coraz bardziej odporny i skuteczny. Co widać było na parkiecie. 

W swojej książce opisuję tę długą karierę, trwającą od 1989 roku, gdy jako 15-latek zacząłem grać z seniorami Pogoni Ruda Śląska, do 2011. Mnóstwo meczów, mnóstwo niesamowitych wspomnień. Promując książkę, byłem w Bydgoszczy. Tam spotkałem się z kadrą i z trenerami. Wczoraj odwiedziłem Włocławek. Dzisiaj jestem w Bytomiu. Jutro będę w Nowym Bytomiu. Wszędzie trafiam na wspaniałych ludzi. Czuję się całkowicie spełniony. 

Jak przeżyłem zakończenie kariery? Przyznaję, że był to dla mnie ciężki moment życia. Ale czułem się zmęczony psychicznie. Przez tyle lat bardzo wiele wymagałem od siebie. Uważałem, że w każdy mecz i trening trzeba angażować się w 120 procentach. Nie mogłem przeboleć, gdy nie trafiłem czterech rzutów... Stało się, jak postanowiłem. Zakończyłem karierę w wieku 37 lat, pozostając pod względem sportowym na bardzo wysokim poziomie. W play offie miałem 20 punktów na mecz. Statystykę pamięta Łukasz Pszczółkowski, który pomógł mi napisać książkę „Z dystansu”. 

Ciężko było również mojej żonie Justynie. Ona także grała w koszykówkę. Nie zapomniała, że jako 17-latka, mając problemy z sercem, musiała pożegnać się ze sportem. Co bardzo mocno przeżyła. Zwłaszcza że również była niezwykle utalentowana i mogła w żeńskiej koszykówce zrobić jeszcze większą karierę. Przez całe wspólne życie motywowała mnie. Na finiszu mojego grania powiedziała, Andrzej, będzie mi brakowało tych meczów...

Ktoś mnie ostatnio zapytał, dlaczego nie robiłem kariery na poziomie euroligi. Ciężko odpowiedzieć... Były to inne czasy. Bez obecnej „fizyczności”. Nie mieliśmy takiego treningu, jaki mają dzisiejsi zawodnicy, ani takiego napływu trenerów z najlepszych koszykarskich krajów Europy. Można gdybać, czy mając obecne warunki, osiągnąłby międzynarodowy sukces... I tak jestem dumny z siebie, że tyle lat grałem w ekstraklasie, że prawie 100 razy występowałem w reprezentacji. Jestem rekordzistą startów w Meczach Gwiazd (12 razy). 3-krotnie wystąpiłem w zawodach reprezentacja Polski na obcokrajowców. 7 razy wygrałem konkursy rzutów za 3 punkty. Niesamowite przeżycie... Opłacało się pracować, poświęcać. Tę myśl wpajam każdemu młodemu koszykarzowi. Dzisiaj było mi miło, bo w drużynie Polonii Bytom w meczu z Pogonią Ruda wystąpiło trzech wychowanków Pluta Basket. Trzeba dzieciom jak najszybciej przekazywać koszykarskie tajniki, żeby łatwiej się im grało. 

Mamy dwóch synów. Młodszy Michał ma 13 lat a starszy Andrzej junior - 15 lat. Obaj w 2014 roku w pięknym stylu zdobyli mistrzostwo Polski rocznika U14 w barwach TKM Włocławek. Andrzej w finale rzucił 39 punktów. Był zawodnikiem MVP. Michał grał z chłopcami 2 lata starszymi, ale także wspaniale się zaprezentował. Rzucał w meczach po 10 punktów. Obaj w Polsce, jak na swój wiek, osiągnęli taki poziom sportowy, że chcąc iść dalej i wyżej, musieli zmienić otoczenie. 

Dwa razy byliśmy w Wilnie u Šarūnasa Marčiulionisa, znanego zawodnika NBA, 20 lat prowadzącego koszykarską akademię. Myśleliśmy też o Serbii. Ostatecznie pojechaliśmy z dziećmi na testy do Hiszpanii. Wiadomo, ACB – najlepsza liga i najlepsze szkolenie w Europie. Chłopcy byli spragnieni tego wyjazdu. Grania przeciw Barcelonie i Realowi Madryt. Za parę lat otrzymamy odpowiedź na pytanie, czy ja w innych warunkach mógłbym zrobić europejską karierę. Na razie nie wiemy, czy nasi synowie będą grali w Hiszpanii i czy zrobią międzynarodową karierę. Do tego jeszcze daleka droga. 

Tam koszykówka jest inna, niż w Polsce. Atletyczna. Biegowa. Jednostki treningowe u nas wynoszą 1,5 godziny, tam 3 godziny. W grze trwa 40 minut non stop krycia na całym boisku. Faule bardzo rzadko gwizdane. Trzeba być twardym i odpornym. Dla naszych  chłopców początki okazały się ciężkie. Przez rok byli w słynnym Estudiantes Madryt. Uczynili niesamowity progres. Obaj świetnie dają sobie radę. Teraz przenieśli się do kolejnego klubu ligi ACB – Baloncesto Sewilla, który również ma bardzo dobre szkolenie. Przeszli testy. Trenerzy widzą w nich talenty. Mają więcej pomocy. Wszyscy zawodnicy klubu chodzą do jednej szkoły. Muszą udowadniać swą wartość, bo jest to jedyna droga na szczyt. 

Bez względu na to, czy jest pan koszykarzem, dziennikarzem, górnikiem, czy prowadzi pan firmę, na sukces trzeba zapracować. Śmieszy mnie, gdy ktoś mówi, kończę karierę i będę robił biznes. I myśli o biznesie, w którym chodzi się z torbą i komórką, podjeżdża pod firmę i zgarnia pieniądze. Wiem, że w biznesie każdego dnia trzeba pracować od rana do wieczora, umieć zarządzać ludźmi i podejmować decyzje. Gdy ktoś przeczyta książkę, może zrozumie moje główne przesłanie, moją filozofię. 

Wyjeżdżaliśmy z synami do Hiszpanii z myślą, żeby pozostać tam z nimi cztery lata. Do tego czasu dojrzeją. Poznają język. Będą sobie radzili w szkole. Wtedy możemy wracać do Polski i realizować się. Oboje z żoną żyjemy koszykówką. Moim marzeniem jest bycie koordynatorem grup młodzieżowych. Pracować w klubie słynącym ze szkolenia młodzieży. Przelewać młodym swoje wartości i wiedzę, pozyskaną także w Hiszpanii. Chodzi o to, żeby prezesi polskich ligowych klubów nie musieli dzwonić po Amerykanów, tylko mogli korzystać z umiejętności tłumów polskiej uzdolnionej młodzieży. Mamy niesamowite sportowe talenty, ale gdzieś popełniamy błąd w organizacji i szkoleniu. Tego szkoda... Także w Polsce nie brakuje bardzo dobrych trenerów, będących pasjonatami koszykówki, chętnych ciągłego podnoszenia kwalifikacji, ale trzeba im odpowiednio płacić i stworzyć należyte warunki do pracy. Na razie czeka nas daleka droga... 

Było mi bardzo miło przyjechać do Bytomia, gdzie przed laty przeżyłem niesamowite chwile. W składzie Bobrów w lidze i w pucharach rozegrałem ponad 200 meczów przed znakomitą publicznością. Trafiłem na działaczy, którym wiele zawdzięczam.

(Edytor)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%