Był Dzień Zaduszny – 2 listopada 1974 roku. Młoda, atrakcyjna dziewczyna wracała późnym wieczorem z zabawy w studenckim klubie Pyrlik. Za 21-letnią kobietą na klatkę schodową kamienicy przy ul. Wrocławskiej wszedł nieznajomy mężczyzna.
Życie dziewczynie uratował beret, który dla nadania mu formy, a może ocieplenia, wypchała gazetami. Napastnik patrzył na ofiarę, ona zdołała krzyknąć: „Ratunku”. Sprawca odwrócił się i zbiegł po schodach. Tak wyglądał pierwszy z kilkunastu ataków „wampira z Bytomia”.
Milicja póki co nie połączyła obu spraw. Bomba wybuchła, kiedy 6 maja 1975 roku w Chorzowie zamordowana została 38-letnia Mirosława Sarnowska. Traf chciał, że była ona jednym z głównych świadków w trwającym właśnie procesie Zdzisława Marchwickiego nazywanego „wampirem z Sosnowca”, który ostatecznie otrzymał karę śmierci za zabójstwo 14 kobiet i 6 kolejnych usiłowań. Sarnowska rozpoznała Marchwickiego w czasie okazania, jej zeznania walnie przyczyniły się do jego skazania. Czyżby ktoś chciał pomścić Marchwickiego? Albo też „wampir z Sosnowca” znalazł naśladowcę?
Milicjanci nie mieli już wątpliwości, że na Śląsku działa kolejny seryjny morderca. Powołano więc specjalną grupę operacyjną o kryptonimie „Szóstka”. To dlatego, że wszystkie ofiary atakowane zostały w okolicach linii tramwaju nr 6, łączącego Bytom przez Chorzów z Katowicami.
Albo nie umiał nad sobą zapanować, albo nie bał się, albo też próbował grać ze policjantami w „kotka i myszkę”. Dwa razy zaatakował w samym centrum Bytomia, w promieniu 200 metrów od budynku Opery Śląskiej. Po raz pierwszy na secesyjnej klatce schodowej przy ul. Moniuszki. Drugi raz w kamienicy przy ul. Rostka, stojącej zaledwie 40 metrów od komisariatu milicji. Ofiarę ogłuszył, a następnie zaciągnął do piwnicy, wykorzystał seksualnie i zabił. Jeden z sąsiadów słyszał hałas na klatce, ale nie otworzył drzwi.
Po jednej ze zbrodni wracał do domu pieszo, idąc wzdłuż torowiska tramwaju nr 6. Za paskiem miał narzędzie zbrodni. Zatrzymał go patrol, ale funkcjonariuszom nie chciało się wypisywać karty legitymowania i puścili go „na słowo”, bez sprawdzania dokumentów, gdy powiedział, że wraca z szychty w kopalni. Kiedy nazajutrz dowiedzieli się, że w nocy w pobliżu zabito kobietę – nie przyznali się do zatrzymania, bojąc się konsekwencji za niedopełnienie obowiązków służbowych.
Policjanci początkowo nie skojarzyli tych spraw i powołali grupę pod kryptonimem „Frankenstein”, mającą tropić pedofila. Potem okazało się, że dziewczynka, która przeżyła, podając rysopis sprawcy opisała milicjanta, który ją cucił po odnalezieniu. Ostatecznie połączono obie strony i detektywi z „Szóstki” oraz grupy „Frankenstein” zaczęli pracować razem.
Wykonali nie tylko portret pamięciowy sprawcy, ale także jego manekina. W rezultacie tzw. typowania aresztowali 27-letniego Joachima Knychałę - górnika pracującego w KWK Andaluzja w Piekarach Śląskich. Jego wygląd idealnie pasował do tych wizualizacji, co więcej – okazało się, że w przeszłości był skazany za gwałt! Rozpoznała go też jedna z ofiar, która przeżyła atak! Ale Knychała miał żelazne alibi – w dniu zabójstw był w pracy, na dole, pod ziemią, w kopalni. Poręczył za niego Związek Młodzieży Socjalistycznej, którego był aktywistą. Wobec tego został zwolniony. Śledczy znów byli w „czarnej dziurze”.
Przyszedł karnawał pierwszej „Solidarności”, potem stan wojenny. Jeden ze śledczych, zapytał wówczas komendanta wojewódzkiego policji, płk. Jerzego Grubę, tego samego, który ujął wampira z Sosnowca - Marchwickiego i za to awansował, dlaczego odpuszczają sprawę „Szóstki”? W odpowiedzi usłyszał: „Ustrój się wali, a wy mi tutaj o jakimś wampirze pierd…”
8 maja 1982 roku w Piekarach Śląskich zdarzył się tragiczny, śmiertelny wypadek. Pewien mężczyzna wyszedł na spacer z 17-letnią siostrą swojej żony. Dziewczyna przewróciła się, a upadając uderzyła w głowę o kamień i poniosła śmierć na miejscu. Wszystko wyglądało na rodzinny dramat, ale mężczyzna nazywał się… Joachim Knychała! Milicjanci nie mieli prawa uwierzyć w przypadek. Aresztowali go zaraz po pogrzebie. Mieli już wyniki badań – biegli stwierdzili, że uraz głowy powstał nie w wyniku uderzenia biernego, ale uderzenia zadanego z góry. Poza tym na ubraniu ofiary znaleziono ślady męskiej spermy, która jak się okazało należała do Knychały.
Wtedy Knychałę zaczął przesłuchiwać Roman Hula – jeden z członków grup „Frankenstein” i „Szóstka”. Knychała miał dwoje dzieci. Młodsza córka urodziła się już po pierwszych morderstwach. Podkreślał, że bardzo kocha swoje dzieci. Powiedział, że opowie o wszystkim, jeśli pozwolą mu się z nimi zobaczyć. W jego mieszkaniu milicjanci znaleźli siekierę, którą zabijał, i kurtkę ze śladami krwi ofiar. W czasie wizji lokalnych opowiadał o najdrobniejszych szczegółach. Miał bardzo dobrą pamięć, wspominał o detalach zabójstw sprzed lat.
A alibi? Zaczęto je dokładniej sprawdzać. Okazało się, że jako aktywista ZMS i PZPR „robił” nadgodziny, za które potem otrzymywał nieformalne wolne. Inny z górników brał jego numerek, odbijał kartę. A on w takie dni starannie planował łowy, bo wiedział, że według papierów jest pod ziemią.
Wyrok przez powieszenie wykonano w październiku 1985 roku w Krakowie. Wampir miał wtedy 33 lata. Jego żonie i dzieciom umożliwiono zmianę nazwiska. Wyjechali ze Śląska. Wszystkie ofiary uderzał młotkiem lub siekierką, którą nosił wetkniętą za pasek spodni. Dziewięć kobiet przeżyło ataki seryjnego mordercy. Ofiar śmiertelnych było pięć.
W Bytomiu, gdzie się urodził, wychowywały go dwie kobiety: matka oraz babka. Obie były z pochodzenia Niemkami, natomiast ojciec Achima był Polakiem, ale odszedł, zostawiając jego matkę. Chłopak nie miał łatwego życia. W szkole koledzy wołali na niego „Szwab”, za to babka nazywała go polskim bękartem. Była surowa, ponoć często biła małego Achima. Po latach powiedział śledczym, że właśnie przez babcię zaczął nie lubić kobiet. Zabijał ofiary w różnym wieku, o różnej figurze. Wszystkie łączyła jedna cecha. Miały czarne włosy - takie jak jego babka.
W wieku 18 lat został skazany na trzy lata więzienia za gwałt na koleżance. Do końca życia, nawet kiedy przyznał się do 5 morderstw – twierdził, że wówczas był niewinny i został przez dziewczynę „wrobiony”. Co więcej, mówił, że siedząc w więzieniu jeszcze bardziej znienawidził kobiety i chciał się na nich zemścić za swoją krzywdę.
Fragment książki "Sekrety Bytomia", którą można nabyć TUTAJ
Komentarze