Piotr Koj nie wystartuje w wyborach

Rekomendowany przez Platformę Obywatelską Koj doszedł do władzy w roku 2006. Cztery lata później ponownie wygrał wybory prezydenckie, ale do końca kadencji nie dotrwał. W jej połowie został odwołany w drodze referendum, którego jednym z głównych organizatorów był obecny prezydent Damian Bartyla. Wydawało się, że Koj zechce powrócić, a on sam ten scenariusz potwierdził, zapowiadając start w tegorocznych wyborach. Ale po drodze źle oceniany były prezydent stracił zdecydowaną większość zwolenników, a przede wszystkim poparcie swojej partii. Co więcej jej członkowie obawiali się, że kandydując sam niczego nie ugra, a jedynie odbierze część głosów obecnemu kandydatowi PO, posłowi Jackowi Brzezince. W wyznaczonym terminie Koj zarejestrował komitet wyborczy swego imienia, ale list z kandydatami na radnych sporządzić już nie zdołał. Mimo starań nie znalazł bowiem wystarczającej liczby chętnych. 

W efekcie w zeszłym tygodniu Piotr Koj wydał oświadczenie. Napisał w nim między innymi, że polityka to dla niego odpowiedzialna służba: „W tym poczuciu informuję, że nie będę kandydował na urząd prezydenta Bytomia. Nie chodziło mi nigdy o stanowisko, ale o dobro miasta, któremu nadal będę służyć. Zwycięstwo obozu referendystów pogłębiłoby kryzys, w jakim znalazło się miasto w ciągu ostatnich dwóch lat ich rządów. Żaden kandydat, który będzie obiecywał bytomianom działania niemieszczące się w historycznym określeniu „krew, trud, łzy i pot” - polityki oszczędności, dalszych reorganizacji, a zapewne i niezbędnych podwyżek, nie będzie godny zaufania wyborców. Ponadto poziom niechęci, także ze strony kandydującego posła, jaki ujawnił się w związku z moim zamiarem kandydowania, wskazuje, że o współpracę będzie trudno, a ja jestem człowiekiem współpracy, a nie ciągłych wojen”. Koj zapewnił też, iż jest człowiekiem honoru, który nie ucieka od odpowiedzialności za swoje decyzje. Skrytykował poza tym opozycję za małą aktywność i przeprosił bytomian liczących na jego start.