Utrata każdej pracy boli, ale utrata pracy polegającej na rządzeniu musi doskwierać podwójnie. Były prezydent Piotr Koj i jego byli zastępcy Halina Bieda, Marian Maciejczyk oraz Mariusz Wołosz musieli przeżyć szok. Zapewne nie byli bowiem przygotowani na to, że stracą posady już w połowie kadencji. Najdłużej ze stanowiskiem rozstawała się Bieda. Po referendum została komisarzem, czyli osobą pełniącą funkcje organów gminy (de facto na krótko zyskała większą władzę, niż miała), a dzięki wyborom do samego końca miała szansę obrony stanowiska.
Cała wspomniana czwórka, jak wielu innych byłych reprezentantów władzy w przeszłości, stanęła przed koniecznością poszukania sobie nowego zajęcia. Mogłoby się wydawać, że zadanie to jest bardzo proste, bo każdy zechce pozyskać osoby z doświadczeniem na tak ważnych stanowiskach i do tego mające liczne kontakty. Nic bardziej mylnego. Prywatne firmy nie spieszą się z zatrudnianiem samorządowych działaczy politycznych, nawet tych zajmujących kiedyś eksponowane pozycje. W naszym regionie po przegranych wyborach boleśnie przekonało się o tym kilku byłych prezydentów i ich zastępców. Sporo na ten temat wie Krzysztof Wójcik, prezydent Bytomia w latach 1998-2006. Kiedy od władzy odsunął go Piotr Koj, miał on ogromne problemy ze znalezieniem nowej posady. Doszło nawet do tego, że na pewien czas zarejestrował się jako bezrobotny w bytomskim Powiatowym Urzędzie Pracy. Zdecydowana większość działaczy politycznych, która przestała się cieszyć poparciem wyborców, zatrudniana jest dzięki politycznym koneksjom. Dzięki swym partiom i zdobytym wcześniej znajomościom trafiają do różnego rodzaju urzędów, spółek komunalnych i państwowych czy instytucji. Do posad zajmowanych przez objęciem urzędu z reguły nie wracają, głównie ze względów prestiżowych i ambicjonalnych. Nie chcą na przykład zostać podwładnymi osób, którymi jeszcze do niedawna kierowały.
Wróćmy jednak do naszych byłych prezydentów. Piotr Koj zaraz po referendum miał nadzieję na szybki powrót do Urzędu Miejskiego. Liczył, że mimo dotkliwej porażki bytomska Platforma Obywatelska da mu szansę startu w przedterminowych wyborach i pozwoli „odbić” stołek prezydenta. PO ani myślała jednak wystawiać Koja, zrzucając na niego niemal cała winę za swoje kłopoty. Przez pewien czas mówiło się, że odwołany prezydent sam zgłosi się do wyborów jako lider komitetu obywatelskiego, ale był to plan nierealny. Po cichu komentowano, że strasząc startem wyborczym Koj chce skłonić działaczy PO do znalezienia mu atrakcyjnej pracy. Nieoficjalnie wiadomo o dwóch propozycjach, które dostał: w Ministerstwie Edukacji Narodowej oraz Śląskim Urzędzie Marszałkowskim. Obydwie miał odrzucić. Oficjalnie zapytaliśmy Piotra Koja o plany na najbliższą przyszłość oraz o to, czy ma jakieś nowe zajęcie. Niestety, mimo obietnicy odpowiedzi nie dostaliśmy. Z zapisów umieszczonych na blogu wiadomo natomiast, że Koj myśli o walce o prezydenturę Bytomia w roku 2014. Wątpliwe, by wystawiła go Platforma.
Świetnie, jak zwykle, odnalazł się Marian Maciejczyk. Po sześciu latach pracy w Bytomiu został on wiceprezesem Funduszu Górnośląskiego zajmującego się między innymi restrukturyzacją ekonomiczną i organizacyjną podmiotów gospodarczych działających w naszym województwie. Fundusz dodatkowo skupuje papiery wartościowe, przyciąga inwestorów i skupuje akcje różnych firm. Maciejczyk nie ma zatem powodów, by czuć żal do organizatorów referendum.
Atrakcyjną posadę zdobył także Mariusz Wołosz, który wiceprezydentem był niecałe dwa lata. W wyborach samorządowych udało mu się połowicznie (przegrał walkę o prezydenturę, został rajcą), lecz dostał stanowisko w mysłowickim Szpitalu Miejskim nr 2. Jest tam zastępcą dyrektora do spraw administracyjno-ekonomicznych. Powiodło mu się zatem niemal tak dobrze, jak innemu członkowi ugrupowania Bytom Przyjazne Miasto, a w poprzedniej kadencji wiceprzewodniczącemu Rady Miejskiej Grzegorzowi Nowakowi. On, jak już pisaliśmy, został szefem śląskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia. Polityki Wołosz zapewne nie porzuci i pewnie spróbuje jeszcze raz sięgnąć po najważniejsze stanowisko w mieście.
Halina Bieda straci robotę 8 października, kiedy nastąpi zaprzysiężenie nowego prezydenta naszego miasta Damiana Bartyli. Przestanie wówczas być komisarzem. Do zajęcia wykonywanego przed objęciem funkcji wiceprezydenta Bytomia nie wróci. Przypomnijmy, że do grudnia roku 2006 Bieda pracowała w I Liceum Ogólnokształcącym im. Jana Smolenia jako nauczyciel geografii i wiedzy o obyczajach. Od sześciu lat jest na bezpłatnym urlopie. Rok szkolny już trwa, geografii uczy licealistów ktoś inny i dla Biedy w szkole nie ma po prostu pracy. Musiałaby ją dostać kosztem innych nauczycieli. Była wiceprezydent zamierza szukać posady w innym miejscu. Przez dwa najbliższe lata będzie też bytomską radną. Ciekawe, czy PO ponownie wystawi jej kandydaturę w wyborach prezydenckich?
0 0
Ja bym im zaoferowal prace za 1500zl brutto albo jeszcze realniej prace na umowe zlecenie za 6zl netto :)
0 0
Skoro są takimi fachowcami od zarządzania to powinne się o nich bić różne firmy, szukające wybitnych menedżerów, Tymczasem oby nie skończylo się tak jak w przypadku "fachowca" Wójcika, ktory po przegranych wyborach wylądował na zasiłku dla bezrobotnych.