Premiera "Halki" zrealizowana z okazji jubileuszu 80-lecia Opery Śląskiej przez Emila Wesołowskiego to - zapewne zamierzony - hołd dla tradycji wykonawczej tego narodowego dzieła.
W tej "Halce" wszystko jest jak Pan Bóg przykazał: górale są góralami, a szlachcice szlachcicami. Ubrani w tradycyjne stroje: ludowe, górali podhalańskich (zatem Halka nie rzuca się do Wisły, raczej do Dunajca - u Moniuszki nazwa rzeki nie jest zresztą sprecyzowana, góralami równie dobrze mogliby być Huculi, a rzeka Prutem albo Czeremoszem). Szlachta przywdziała natomiast narodowe kontusze z karabelami u boku. Żadnych szlachciców w garniturach, żadnych górali w katanach ze skóry, jakby to chętnie zrobili co niektórzy "unowocześniacze" klasyki. Wszystko po Bożemu, niektóre fragmenty (duety Halki i Jontka) są wręcz operowo statyczne - tak jak Wesołowski zrobił "Halkę" w 2025 roku, tak mogły wyglądać sceny z historycznego pierwszego spektaklu z 14 czerwca 1945 roku.
Spadkobierca cieniów Hiolskiego
Gorące oklaski zebrał balet, chór był w tradycyjnie w świetnej dyspozycji; podobnie soliści. Z tych na szczególne wyróżnienie zasługuje Stanisław Kufluk (piszę recenzję w języku polskim, więc jego nazwisko zapisuję w transkrypcji polsko -, a nie anglojęzycznej) w barytonowej partii Janusza. Można rzec śmiało: cienie Andrzeja Hiolskiego znalazły godnego spadkobiercę.
Ale opera to przede wszystkim emocje. W tej inscenizacje emocje grają przede wszystkim pomiędzy Jontkiem a Halką. Jontek (w tej partii gorąco oklaskiwany Łukasz Załęski) nie został jednak przeniesiony z łatwego stereotypu nieszczęśliwie zakochanego górala, który rzewnie śpiewa "Szumią jodły na gór szczycie...". Jontek Załęskiego jest urażony, a jego złość kieruje się nie tyle w stronę Janusza, co Halki. Dlatego do Janusza (już u boku Bogu ducha winnej Zosi) Jontek idzie z Halką nie tyle po to, aby się nią opiekować i nad nią czuwać, ale żeby pokazać, że została oszukana, okłamana.
Jontek "oskrobany" z rzewności
Zatem "Nie mam żalu do nikogo, jeno do ciebie, niebogo, oj Halino, oj jedyno dziewczyno moja..." nie jest rzewne, ale pełne złości i wyrzutu właśnie. Być może taka była zresztą w zamyśle kompozytora postać Jontka, a teraz Wesołowski tylko "oskrobał" ją z nadmiaru rzewności, jaką polukrowali Jontka tenorzy (zanadto) liryczni.
Oczywiście dla Izabeli Matuły (partia tytułowa) oraz Anny Boruckiej (Zofia) również pochwały, aczkolwiek kusi, żeby usłyszeć jak Halkę śpiewa Anna Wiśniewska-Schoppa, a partię Zofii jak wykonuje Marta Huptas.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz