- Jak się umawialiśmy na rozmowę, to zaproponowałeś środę, twierdząc: i tak będę w Bytomiu. Widzę, że ciągnie cię do niego.
- Jak najbardziej. Tym razem przyjechałem na spotkanie do Bytomskiego Centrum Kultury. Pracujemy nad drugą edycję Aglo Festiwalu, która odbędzie się 16-18 maja. Pretekstem do organizacji pierwszej edycji...
- bardzo zresztą udanej...
- Był 770. jubileusz założenia miasta, ale Aglo nie miało być wydarzeniem jednorazowym, chcemy organizować festiwal rokrocznie. Druga edycja będzie miała ciut większy rozmach: będzie kino, teatr, muzyka, zwiedzanie nieoczywistych zakamarków miasta, dyskusje. Zapraszam już teraz.
- Lubisz Bytom?
- Lubię i często tu przyjeżdżam, choćby na fusbal. Tylko w ostatnich tygodniach byłem trzy razy na Szombierkach.
- Zaplanowałem oczywiście sporo pytań dotyczących twoich piłkarskich zainteresowań, ale nie wiedziałem, że ten temat tak szybko się pojawi. Jakie zatem pozafusbalowe tematy przyciągają cię do naszego miasta?
- Kultura, fusbal i przyjaciele: te trzy rzeczy. Zastanawialiśmy się nawet ostatnio nad przeprowadzką do Bytomia, było parę argumentów „za”. Przeniosło się tu już kilkoro przyjaciół, dzieje się tu dużo ciekawego. Zachwyca mnie np. działalność Dominika Tokarskiego. Kiedyś Dominik wraz ze swoim KATO rozkręcił ulicę Mariacką w Katowicach, teraz założył pracownię neonów w Bytomiu i proklamował miasto śląską stolicę neonów. Dziś oglądałem jego ostatnie dzieło – neon „Bytom” nieopodal Placu Sobieskiego.
- No właśnie, czy zgodzisz się z twierdzeniem, że Bytom po latach zapaści na wielu płaszczyznach się systematycznie odradza i staje się miastem przed którym lepsza przyszłość?
- Tak, ale ta przyszłość będzie dobra jeśli zrozumie się przeszłość, inaczej będzie uwierać. Bytom to spora biała plama w najnowszej historii Śląska. Agata Listoś-Kostrzewa w swojej książce "Ballada o śpiącym lwie" czy kilku innych twórców opisało katastrofę ekologiczną z czasów PRL oraz planowane niszczenie miasta przez warszawskie władze. Państwo zdecydowało, że bardziej ceni pieniądze, które można stąd wyciągnąć, niż żyjących tu ludzi i ich domy. To zresztą opowieść nie tylko o Bytomiu, ale metafora współczesności. Zawiera się w tym pytanie: czy chcemy systemu, w którego centrum będzie człowiek czy pieniądz?
- Twoim zdaniem Polska ma dług wobec Bytomia?
- Nie lubię opisywać rzeczywistości takimi hasłami. Na pewno natomiast, gdy większość współobywateli potrzebowała Bytomia z jego kopalniami, hutami i całym przemysłem, poświęcała mu mnóstwo uwagi. Kiedy jednak wszystko to przestało być potrzebne, o Bytomiu zapomniano. Transformacja, która tutaj polegała m.in. na nagłym zamknięciu kilku kopalń, doprowadziła do katastrofy społecznej, bytomianie i bytomianki zapłacili wysoką cenę. To pytanie nie tylko o to, ile Polska zyskała na Bytomiu, ale ile Bytom stracił na Polsce – tutaj gospodarka nieuchronnie zderza się z śląskonostalgią, z nacjonalizmem i napędza te obie. Polska zaciągnęła dług u Bytomia.
- To jak ten dług spłacić?
- A to już jest szersze pytanie o to, jak uczciwie przeprowadzić transformację energetyczną.
- No właśnie. Za rok przestanie fedrować ostatnia bytomska kopalnia. W innych miastach w najbliższych latach stanie się to samo. Jaki będzie Śląsk bez węgla, bez górnictwa?
- To się już stało, my już jesteśmy po węglu. U progu transformacji było 400 tysięcy górników, dzisiaj zostało 80 tysięcy – to 20 procent.
- Kiedyś wydobywano w Bytomiu tyle węgla, co dziś w całym kraju.
- Likwidacja kopalń ma jeszcze bardziej dalekosiężne skutki: wraz z nią zanikają wspólnoty międzyludzkie. Kopalnia czy huta były też wspólnotą sąsiedzką, wspólnotą ryzyka czy wspólnotą problemów. Wciąż mamy Barbórki czy karczmy piwne i nie potrzeba węgla, żeby one przetrwały. Lubię podpalać świat, ale też nie grzebałbym za szybko tej tradycji, bo niewiele innych mamy, bo ona jest wyjątkowa. Jej przetrwanie zależy m.in. od tego, jak sobie opowiemy węgiel – zwłaszcza, gdy za jakiś czas nie będzie już górników. Ważne, żebyśmy te górnicze symbole poddali recyklingowi i przenieśli w dzisiejsze czasy. Da się odkryć węgiel na nowo – tak jak Miuosh pokazał w „Pieśniach współczesnych”, że Zespół Pieśni i Tańca Śląsk nie został w XX wieku, a w XXI wieku jest nawet ciekawszy.
- Potrzeba nam nowej opowieści o górnictwie?
- Zdecydowanie. Górnictwo nie ma już swojej wielkiej opowieści. Ta XIX i XX-wieczna już się wyczerpuje: heroizująca, militaryzująca, romantyzująca. Było w niej dużo ściemy, ale też dawała ona godność górnikom (i, jak pokazała Monika Glosowitz w „Pamiętnikach kobiet z rodzin górniczych” – górniczkom), była potrzebna. Zrozumiałem to jeszcze bardziej, gdy raz wjechałem na przodek na Wujku. Kiedy zobaczyłem jak wygląda tamten antyświat, uznałem, że górnicy powinni przechodzić na wcześniejsze emerytury po tygodniu pracy.
- A jaka jest ta druga opowieść?
- Ona każe górnikom wstydzić się, że kiedykolwiek wydzierali ziemi węgiel, zasmradzali planetę i niszczyli ją. Niosący tę opowieść chcą zasypać każdy kopalniany szyb i zrobić w nim galerię sztuki współczesnej. Wypomina się górnikom, że pogubili się w życiu pozakopalnianym, że w momencie likwidacji ich miejsc pracy dostawali niedostępne dla innych odprawy, a oni zamiast otworzyć nowe biznesy pieniądze przepuścili, część się zapiła, część stoczyła, a część powiesiła. Ta narracja jest oderwana od życia, brakuje jej empatii i zrozumienia kontekstu. Nieźle pokazał to film „Ewa” Ingmara Villqista i Adama Sikory. Mamy zatem tezę i antytezę górnictwa, a potrzebujemy syntezy, spójnej opowieści, która pokaże górnictwo na nowo.
- Napiszesz taką książkę?
- Nie, bo po pierwsze, niezbyt mnie górnictwo pociąga, a po drugie, ja już za bardzo jestem stąd. Dobra literatura zawsze potrzebuje dystansu. To robota dla kogoś z zewnątrz, kto tu przyjedzie i się Śląskiem zachwyci. Mam nadzieję, że ktoś taki się pojawi, bo przecież górnictwo to fascynująca sprawa: ludzie schodzą w głąb ziemi, wydzierają z jej wnętrza węgiel, zmieniają wygląd powierzchni, wyrobiska zalewają wodą i tworzą sztuczne jeziora, tworzą też sztuczne góry, czyli hałdy. Przeobrażają świat, pokazanie tego literacko może być pięknie.
Ja swoją drugą książkę o Śląsku wydam jesienią, tam też coś o górnictwie będzie, ale nie nazbyt dużo – podobnie w „Kajś” nie poświęciłem mu dużo uwagi. To będzie książka wydana równo 5 lat po „Kajś”, kończę nad nią pracę. Chcę jeszcze raz książkowo zabrać głos na temat Śląska, bo czuję, że to ostatni moment, gdy jeszcze patrzę na Śląsk jako reporter, a nie już wyłącznie jako jego mieszkaniec.
- Co cię w Śląsku zachwyca, a co wkurza?
- Śląsk jest najlepszym, jaki mogłem znaleźć, przyczółkiem do obserwowania Polski, a może Europy Wschodniej czy Środkowej w ogóle. Polska widziana ze Śląska jest inna, niż ta widziana z Krakowa czy Szczecina. Są rzeczy, które tu rozumiemy lepiej, np., że obywatelstwo i narodowość mogą być rozłączne, bo w większości miejsc na świecie są. Ale są też rzeczy, których nie rozumiemy, choć ich nie rozumienie zarzucamy polskiej większości: np. fetyszyzując język i nie pojmując, że z kolei język i narodowość mogą być rozłączne. Ile razy to słyszałem, też w odniesieniu do siebie: "Nie godosz po naszymu, to nie możesz być Ślązakiem”. A ja nie przepadam za tym, gdy ktoś mi mówi, czy jestem Ślązakiem czy nie. Jednocześnie sami Ślązacy wkurzają się, gdy ktoś mówi im, kim są czy nie są.
- Ślązacy to szowiniści?
- Unikajmy uogólnień. Natomiast niektóre okoliczności – np. strach przed rozpłynięciem się w większości, poczucie dyskryminacji, niepewność swojej kultury – sprzyjają szowinizmowi.
- Bez wątpienia jest tak, że Ślązacy dzielą ludzi na naszych, czyli Ślonzoków i cudzych, czyli Goroli.
- Nie do końca, bo w tym podziale stosują wiele cieni i półcieni. Ślązacy są mistrzami w dzieleniu mieszkańców regionu, mają tu dobrze rozwiniętą leksykę: są te wszystkie ptoki, krzoki, pnioki i krojcoki, choć mnie te słowa drażnią. W Polsce tego nie ma, są Polacy i nie Polacy. Półcieniem są najwyżej naturalizowani obcokrajowcy w piłkarskiej reprezentacji, o ile strzelają gole.
- Co jeszcze cię zachwyca w Śląsku?
- Jak jestem na Śląsku, to jestem lepszym człowiekiem. To jest moje miejsce, jestem tu u siebie, a co to znaczy naprawdę czuć się u siebie zdałem sobie sprawę, kiedy 13 lat żyłem w Krakowie. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł płacić podatki poza Śląskiem i płaciłem je w Gliwicach nawet wtedy, kiedy tu nie mieszkałem. Gdy robię festiwal literacki czy piszę sztukę teatralną, chcę robić to tutaj, chcę, żeby to miejsce rosło, bo innego swojego nie mam. Kiedyś myślałem, że takie myślenie to romantyzowane ściemy, ale dziś mam inne podejście. Byłem ostatnio w Gdańsku i zadałem sobie pytanie, czy mógłbym się tam osiedlić na stałe. Wszystko się przecież zgadza: fajne miasto i ludzie, morze, kultura. Ale odpowiedź była negatywna. Nie mógłbym już mieszkać poza Śląskiem. Trudno, przepadło, przeoczyłem ten moment.
- Twierdzisz, że jesteś Ślązakiem w jednej ósmej. Godać uczyłeś się na specjalnych lekcjach. Nie piszesz jednak po Śląsku i rzadko w tym języku mówisz.
- Jak idąc na to spotkanie wszedłem na bytomski Rynek, to wyciągnąłem telefon, aby zadzwonić. W pierwszym odruchu chciałem cię tak po prostu, tak swojsko zapytać: „Kaj jes twoje biuro”. Ale zapytałem po polsku, bo mi było wstyd.
- Dlaczego?
- Mówię po śląsku tylko w wąskim kręgu, na przykład w domu z Basią. Nadal nie potrafię uznać śląskiego za język jak każdy inny. Myślę o nim, jak o normalnym języku, jak o angielskim, francuskim, czy japońskim, bo ma przecież swoją gramatykę, czy leksykę i można się go uczyć, czego sam jestem przykładem. Ale coś mnie jednak blokuje, mój pogląd to jedno, a automatyzmy mam inne.
- Dalej nie rozumiem.
- Nie ułatwia mi sprawy też to, że wielu Ślązaków nie jest gościnnych jeśli chodzi o osoby uczące się śląskiego – to garstka, ale jednak tacy boży szaleńcy się trafiają. Wiele osób na Śląsku uważa, że albo wyniosłeś śląski z domu, albo go nie wyniosłeś i wtedy go nie używaj, bo zrobisz to źle.
- To znowu trochę o mnie.
- Czyli to właśnie tacy ludzie jak ty są moim problemem, to ty mnie blokujesz. Czemu wy uważacie, że nie można się nauczyć śląskiego? A słyszałeś jak godo Darek Niebudek, albo Mirek Neinert, którzy tu się nie urodzili? Nie da się poznać, że śląskiego z domu nie wynieśli. Ja mam całkiem bogatą leksykę w śląszczyźnie, pewnie lepszą niż kilka osób, które mi zabraniają w nim mówić. Śląski przepadnie jeśli nie będzie gościnny, jeśli nie przyciągnie świeżej krwi.
Komentarze