Zamknij

Pożegnaliśmy Józefa Wiśniewskiego

15:14, 19.01.2014
Skomentuj

Po ekspatriacji ze Lwowa rodzina Wiśniewskich trafiła do Kluczborka, gdzie ich syn dorastał, uczył się w szkole podstawowej i liceum. Znajomości zawarte w miejscowości odległej od ojcowizny zaważyły na Jego życiu. Tam 17-latek spotkał mistrza Polski w dżudo. Pod jego wpływem Józef Wiśniewski zmienił sportowe zainteresowania z pływania i kolarstwa na dyscyplinę nieznaną poza wielkimi ośrodkami akademickimi. Również w Kluczborku poznał miłość życia. Przebywającą na zgrupowaniu piękną lekkoatletkę z Bytomia, wychowankę Polonii Irenę Szczupak, akademicką wicemistrzynię świata. Idąc za głosem serca, przeniósł się do naszego miasta, zaludnionego w sporej części przez Kresowian. Tutaj początkowo nie dane Mu było kontynuować sportowe pasje. Szczęśliwy traf objawił się pod postacią prezesa TKKF Orzeł przy kopalni „Dymitrow", proponującego założenie sekcji dżudo.

Co to mogła być za sekcja, bez specjalistycznej sali do ćwiczeń, sprzętu, ubiorów? Pomocna stała się młoda żona, absolwenta AWF, rozpoczynająca pracę w „Gastronomiku". Za treningowy komfort wystarczyła sala gimnastyczna w jej szkole, pożyczone owerole zamiast kimon i mnóstwo zapału. W takich warunkach narodziła się późniejsza potężna sekcja, rozsławiająca Bytom i Polskę. „Kiedy 1 stycznia 1966 roku, a właściwie 10 stycznia, bo wtedy odbył się pierwszy trening, zacząłem „rozkręcać" dżudo w Bytomiu, z góry założyłem, że będę tworzył sekcję stricte wyczynową. Czyli przygotowywałem zawodników, by uzyskiwali najwyższe wyniki sportowe. Stawiając pierwsze kroki, mieliśmy osiągnięcia na miarę województwa, w skali juniorów. Jednak przez 27 lat pracy udało mi się zrealizować moje plany, wypełnić wszystkie założenia". Zwierzał się po latach na łamach „ŻB" Józef Wiśniewski.

Pierwszy Jego zawodnik Zenon Mościński do dziś pozostał wierny i niezmiernie przydatny swemu klubowi oraz trenerowi, późniejszemu prezesowi. Z czasem świeżo upieczeni dżudocy skokami, via II LO i SP 51, przenieśli się do Domu Sportowca kopalni „Dymitrow". Niepozorny barak przez dekady zmienił się nie do poznania. Obiekt po modernizacji i przebudowie stał się modelowy dla krajowego dżudo. Znakomicie wyposażony w przestronną salę główną i treningową, siłownię oraz hotel, służy bytomskim, śląskim, polskim dżudokom. Do końca grudnia 1968 sekcja pozostawała w barwach TKKF, od początku nowego roku wchodząc w skład GKS Czarni.

Tymczasem Józef Wiśniewski kształcił się, szkolił swój trenerskich warsztat i poszerzał umiejętności. Brak własnych sukcesów sportowych rekompensował zwycięstwami podopiecznych. Mimo wychowania wielu tuzów polskiego dżudo, we wspomnieniach zamieszczonych na internetowej stronie kodokan.pl skromnie stwierdził: „Nie uważałem się za supertrenera, będąc przez 27 lat pierwszym trenerem Czarnych. W treningach często pomagali mi asystenci o lepszych umiejętnościach trenerskich. Zdawałem sobie również sprawę, że siła sukcesu tkwi w ludzkim zespole, któremu przewodziłem, nadając mu ton."

Hołdowanie zasadzie spójności ludzkiego zespołu doprowadziło do utworzenia czegoś na kształt znakomicie zorganizowanej armii z naczelnym wodzem. Podstawowym zadaniem stał się sukces. Dla jego uzyskania konieczna stała się codzienna mrówcza praca, żelazna dyscyplina finansowa, konsekwencja w działaniu, rzesza dzieci i młodzieży na treningach oraz pomoc przedsiębiorczych ludzi. Dokonania sportowe i obraz klubu przyciągały coraz więcej adeptów. Było więc wśród kogo wybierać. Zdarzały się dni naborów do sekcji, podczas których „mundurowi" musieli kierować ruchem pojazdów przywożących rodziców z dziećmi na pierwsze zajęcia. Teraz klub zrzesza ponad 700 członków, praktykantów i zawodników. 

Ukoronowaniem pierwszego ćwierćwiecza działalności sekcji stały się dwa złote medale olimpijskie Waldemara Legienia. „Wiem, że jestem skażony olimpijskim sukcesem Waldka. To dzięki jego osiągnięciom mówi się o mnie „trener dwukrotnego mistrza olimpijskiego Waldemara Legienia." Przyznał szczerze Józef Wiśniewski we wspomnieniach na kodokan.pl. Ale te sukcesy nie podzieliły świata Czarnych na przed i po Legieniu. Chociaż zamknęły znaczący etap działalności klubu i okazały się odnośnikiem oraz celem dla kolejnych pokoleń bytomskich dżudoków.

Czołówkowa wiadomość w naszej gazecie z 16 listopada 1992 roku rozpoczynała się znamienną konstatacją: „Większość z nas dałaby wiele, by po latach pracy na maksymalnych obrotach stanąć w blasku jupiterów, wysłuchać podziękowań, zobaczyć we wspólnym ukłonie przyjaciół i zazdrośników. Kto jednak potrafi u szczytu powodzenia powiedzieć wystarczy... A właśnie tak zrobili dwukrotny złoty medalista Igrzysk Olimpijskich Waldemar Legień i założyciel klubu przed 27 laty oraz trener dżudo Czarnych Józef Wiśniewski."

To wówczas najbardziej znany z wychowanków Józefa Wiśniewskiego skończył sportową karierę w Polsce, otrzymując interesującą pracę szkoleniową we Francji. Natomiast twórca potęgi bytomskiego dżudo postanowił poświęcić się prowadzeniu Górniczego Klubu Sportowego Czarni Bytom. Jako prezes klubu Józef Wiśniewski znów potwierdził, że skoro czegoś się podejmuje, to musi to wykonać perfekcyjnie, z pomysłem, konsekwentnie. Planom i ideom poświęcił się bez reszty. To dzięki Niemu, Jego obrotności i talentowi, Czarni przetrwali arcytrudne lata ustrojowej transformacji i upadku sponsoratu górnictwa. Potwierdzili swą potęgę sportową i organizacyjną w skali miasta i całego kraju. Po wygenerowaniu przedsiębiorstw finansujących klub, stali się praktycznie samowystarczalni. Gdy inne bytomskie kluby balansowały na granicy niebytu, Józef Wiśniewski ze swą armią i sprzymierzeńcami tworzył podwaliny pod najnowocześniejszy ośrodek dżudo i jeden z najlepiej zorganizowanych klubów w Polsce.

Nadal procentowała dyscyplina organizacyjna oraz przejrzystość finansowa. Snuł więc Józef Wiśniewski wciąż nowe plany, najwidoczniej wychodząc z jedynie słusznego założenia, że kto nie idzie do przodu, ten się cofa. Realizacja projektów następowała dzięki Jego darowi zjednywania ludzi i zgraniu klubowego zespołu ludzkiego. Swoim zapałem, wiedzą i dokonaniami, spokojem i stanowczością przyciągał do klubu nawet osoby niechętne wspieraniu sportu, kojarzonego przede wszystkim z drogim i rozrzutnym futbolem.

Efekty pracy Józefa Wiśniewskiego oraz Jego współpracowników, działających jak w przysłowiowym szwajcarskim zegarku, znają nie tylko koneserzy dżudo czy szerzej sportu. Od wielu, wielu lat Czarni pozostają na szczycie klubowej klasyfikacji Polskiego Związku Judo oraz bardzo wysoko w krajowym rankingu wszystkich klubów. Zawodnicy Czarnych, oprócz wspomnianych dwóch złotych medali olimpijskich, zdobyli setki krążków mistrzostw Polski oraz liczne medale mistrzostw Europy i świata we wszystkich kategoriach wiekowych.

Nieprzeciętne cechy i umiejętności Józefa Wiśniewskiego doceniło środowisko polskiego i międzynarodowego dżudo. Jedenaście lat szefował Polskiemu Związkowi Judo, wybierany na trzy kadencje. Promował polskie dżudo za granicą. Z powodzeniem zabiegał o organizację w kraju turniejów najwyższej rangi. Równocześnie wspierał rozwój swej dyscypliny w polskich miastach i gminach. Starał się bywać na większości  turniejów, od seniorskich po dziecięce. Uważano Go za ojca chrzestnego Międzynarodowego Turnieju Juniorek i Juniorów Młodszych w Szczyrku. Blisko dwie dekady zasiadał w zarządzie Polskiego Komitetu Olimpijskiego.

Potem znów potrafił powiedzieć pass. Mimo namowy środowiska, zrezygnował z kolejnego kandydowania na prezesa PZJ. „Postanowiłem teraz poświęcić się wyłącznie klubowi". Powiedział nam w 2004 roku. Ale wciąż trzymał rękę na pulsie. Żywo interesował sprawami centrali dżudo i całej dyscypliny. Pozostał autorytetem, mediatorem, powiernikiem, przewodnikiem po sportowych i organizacyjnych meandrach oraz sponsorem zawodników, gdy kasa PZJ zaczęła świecić pustkami. Jego nazwisko otwierało drzwi najważniejszych gabinetów. Większość czasu spędzał w klubie lub podróżując w jego sprawach, czy Śląskiego Związku Judo, którym kierował przez ćwierć wieku. Za nieprzeciętne dokonania został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Srebrnym Medalem Światowej Federacji Judo, Złotym Medalem Europejskiej Unii Judo oraz wieloma innymi odznaczeniami i wyróżnieniami.

Zdając sobie sprawę z nieubłaganego upływu czasu, od dawna tworzył personalny model klubu po erze Wiśniewskiego. Chociaż wydawał się twardy i nie obnosił się z problemami, mocno przeżył rozbrat z Waldemarem Legieniem oraz rzucane oskarżenia. Nie mniej ubolewał nad odejściem z klubu Roberta Krawczyka. Jednak nawet jawnych antagonistów nie traktował jak wrogów. Nie wypowiadał się na ich temat jednoznacznie, kategorycznie. Potrafił rozpatrzyć wszystkie za i przeciw. Uważał siebie za człowieka środka, nie spoglądającego na świat przez pryzmat polityczny. Przy wielu okazjach powtarzał swe życiowe kredo: zgoda buduje, niezgoda rujnuje.

Przez dziesiątki dziennikarskich lat miałem zaszczyt poznać wielu wyjątkowych działaczy, trenerów, sportowców. Jednak Józef Wiśniewski przerastał ich o głowę charyzmatyczną osobowością, inteligencją, taktem, umiejętnościami organizacyjnymi, aparycją i elokwencją. Odrzucał kłamstwo, fałsz, bylejakość, kierowanie się wyłącznie partykularnymi potrzebami. Łączył w sobie cechy najlepszego menadżera i mediatora, bywalca salonów oraz znakomitego kompana. Umiał zachować dyskretny dystans, jednocześnie przyciągał wewnętrznym ciepłem. Każdemu podawał w potrzebie pomocną dłoń. Potrafił być i wesoły, i pryncypialny. Jednakowo wymagał od siebie i innych.

Z wyglądu, mowy i pozaprotokolarnego stylu bycia jawił się stuprocentowym lwowianinem. Zwłaszcza w ostatnich latach życia coraz częściej ciałem i duszą wracał do miasta urodzin. Lubił mówić o Lwowie i jeździł do niego. Wędrował po zakamarkach miasta, tropiąc rodzinne ślady. Po powrocie dzielił się z przyjaciółmi i znajomymi spostrzeżeniami, nowo odkrytymi nowinkami, rozwikłanymi niejasnościami wojennych losów. W samochodzie przechowywał płyty z serdecznymi lwowskimi nagraniami, które włączał wraz z odpaleniem silnika.

Jednocześnie ukochał Bytom, w którym spędził najmilsze chwile. Miasto to widział dobrze zorganizowane, według sprawdzonych wzorców, prężnie rozwijające się, jak niegdyś. Długo i bezskutecznie próbowaliśmy Go namówić do startu w prezydenckich wyborach. Odmówił, ale swymi doświadczeniami dzielił się z innymi. Trzeba przyznać, że w Bytomiu z różnym skutkiem. Tutejsze środowisko często wydawało się oporne na normalność proponowaną i przez prawie półwiecze sprawdzoną przez Józefa Wiśniewskiego. Przed laty stworzył prosportowe lobby, nazwane Bytomską Unią Sportu. Długo dowodził prezydencką Radą Sportu. Do annałów przejdą Jego Bale Mistrzów Sportu. Na te niezapomniane imprezy przyjeżdżały legendy polskiej kultury fizycznej. Tylko dlatego, że zaproszenie słał Józef Wiśniewski.

Spotykaliśmy się z Prezesem na turniejach, przy okazji sukcesów Jego zawodników oraz podsumowania klubowych dokonań. Jeszcze częściej rozmawialiśmy przez telefon. Wiele razy w roku znienacka wpadałem do Niego. Witał serdecznie, nie zważając na nawał pracy, napięte terminy, kłopoty, radości, stan zdrowia. Toczyła się wielogodzinna rozmowa na interesujące nas tematy. Gadaliśmy o rodzinnym mieście, o planach, sukcesach, porażkach. Miałem zaszczyt być dopuszczany do poufnych wiadomości sportowych, organizacyjnych i rodzinnych.

Ze zdziwieniem rozglądałem się po hali „Na Skarpie", nie dostrzegając Józefa Wiśniewskiego podczas ubiegłorocznego, listopadowego Otwartego Pucharu Polski Juniorów i Juniorek Młodszych Liberty Cup. Dowiedziałem się, że niedomaga. Zdanie zamieszczone w sprawozdaniu z zawodów, że z przyczyn osobistych zabrakło Go na imprezie, ukazało się w gazecie na wyraźną prośbę pracowników klubu, aby wiadomością o chorobie Prezesa nie niepokoić wielu znajomych. Tymczasem choroba szybko postępowała. Prezes GKS Czarni Bytom zmarł w nocy z 13 na 14 stycznia, kilka dni po 48. rocznicy narodzin bytomskiego dżudo.  

Nie będzie przesadą, gdy powiem, że Bytom i cały polski sport stracił niebywałą osobowość. Człowieka wyjątkowo wartościowego i prawego. Pozostało pytanie, czy potęga bytomskiego dżudo nie sczeźnie po odejściu swego twórcy... Oby nie okazało się, że wbrew porzekadłu zdarzają się ludzie niezastąpieni... Prezes Józef Wiśniewski marzył o medalu Igrzysk Olimpijskich w Rio na półwiecze klubu. Spełnienie Jego życzenia stanie się jednym z dowodów kontynuacji tradycji, rozpoczętej skromnie w 1966 roku.

(Witold Branicki)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%