Zanim został rycerzem, prowadził na Pogodzie sklep z artykułami wędkarskimi i zoologicznymi. Interes podupadł jednak, gdy zlikwidowano kopalnię „Rozbark”, w której pracowało wielu jego klientów. – Zastanawiałem się nad tym, co robić dalej – wspomina Markowski. – Pewnego razu dość przypadkowo wybrałem się na pokazy rycerskie organizowane na zamku w pobliskim Chudowie. Spodobało mi się to, poczułem niepowtarzalny i niemożliwy do pomylenia z niczym innym zapach zbroi i już się od niego nie mogłem uwolnić. To było coś niesamowitego, znalazłem swój świat. Byłem tam z dziewczyną i pamiętam, że powiedziałem jej wtedy, iż ja też zostanę rycerzem. Przyjęła to ze śmiechem, a ja potraktowałem sprawę ze wszech miar poważnie i w efekcie dopiąłem swego. W Bytomiu nie ma bractwa rycerskiego (nie mamy przecież zamku, choć tradycje i przeogromne!), więc Markowski przyłączył się do Bractwa Rycerskiego Zamku Będzin.
Jak każdy jego nowy członek dostał czas do zastanowienia się nad tym, czy naprawdę rycerstwo jest tym, co go pociąga i czym chce się nim na poważnie zajmować. – Nie miałem żadnych wątpliwości, coraz bardziej w to wchodziłem – mówi. Bractwo też go sprawdzało, weryfikowało, czy się nadaje. Z czasem zaczął kompletować odpowiedni strój. Jego elementy kupował, potem sam nauczył się je wykonywać: ze skóry czy dwumilimetrowej blachy. Sam strój musi być dokładnie taki, jaki nosili rycerze żyjący w latach 1350-1420. – Nawiązujemy do tego okresu, bo to czas pełnego rozkwitu średniowiecznego rycerstwa, jego złota era – wyjaśnia. Podobnie jak inni członkowie bractwa wiedzę o tym, jak wyglądali i co nosili rycerze, czerpie przede wszystkim z dawnych rycin, książek czy zbiorów zgromadzonych w muzeach. Niezbędna jest też bogata znajomość historii. Markowski zdobył chroniące dolną część nóg nagolennice, zabezpieczające biodra nabioderki, pancerz płytowy, czyli kirys, zbroję, wkładaną pod nią przeszywalnicę, zrobioną z kilku tysięcy metalowych kółek kolczugę oraz hełm. Do tego dochodzi broń używana podczas walki, a więc halabarda, tasak, a także miecz. I oczywiście zrobiona ze skóry i drewna tarcza. – Cena takiego zestawu waha się od 5 do 50 tysięcy złotych i zależy od tego, ile elementów kupujemy i czy są one wykonane maszynowo czy też ręcznie. Te ostatnie są oczywiście wyceniane znacznie wyżej. Z samym kupnem nie ma żadnego problemu, działają sklepy oferujące wszystko, co potrzeba rycerzom. Wiele osób z tego dość dobrze żyje – stwierdza Mirosław Markowski. Osiem lat starań i dokonań sprawiło, że został pasowany na rycerza. – To było dla mnie bardzo ważne i niezapomniane przeżycie duchowe. Wszystko odbyło się zgodnie z dawnymi zwyczajami – wspomina. Ma też dwóch usługujących mu (nie mają z tym żadnego problemu, bo zaakceptowali taki stan rzeczy) giermków. To mieszkający w naszym mieście Przemysław Osmulski (sędzia na turniejach rycerskich) oraz Piotra Tyńczyk (uczy tańców średniowiecznych). Ta trójka tworzy Bytomski Oddział Zbrojny. Sam Markowski zaś rozwija działalność Bojowego Hufca Południe skupiającego i integrującego bractwa rycerskie z pięciu regionów południa naszego kraju. – Integracja idzie bardzo dobrze, rycerze z innych części kraju nam zazdroszczą, pod tym względem jesteśmy absolutnie wyjątkowi – mówi z dumą Markowski. W ramach BHP bytomianin chce rozwijać ligę walczących rycerzy.
Bo rycerz musi ciągle walczyć i uczestniczyć w organizowanych zazwyczaj w pobliżu starych zamków turniejach oraz rekonstrukcjach, podczas których ożywają sceny z przeszłości. – Współczesne rycerstwo dzieli się na dwie kategorie. Ta pierwsza to uczestnicy coraz bardziej popularnych inscenizacji historycznych. Wybiera się miejsce, zjeżdżają tam bractwa z Polski oraz z całego świata i dochodzi do odtworzenia realiów jakiejś średniowiecznej bitwy, bądź innego ważnego czy ciekawego wydarzenia. Kategoria druga, intensywnie rozwijająca się, to rycerze-sportowcy, tacy jak ja. Toczymy regularne walki, podczas których w odróżnieniu od rekonstrukcji nie ma mowy o zabawie. Wszystko jest autentyczne i dzieje się na serio. Jak się bijemy, to na całego, tak długo aż ktoś padnie i zostanie zniesiony. Rzecz jasna posługujemy się bronią z nienaostrzonymi krawędziami, ale i tak uderzenia są bardzo odczuwalne. Jak się oberwie halabardą w głowę, to mimo hełmu i tak na chwilę przed oczami zapada kompletna ciemność. Takie chwilowe wyłączenie prądu – opowiada bytomianin. Noszenie zbroi i poruszanie się w niej to nie lada sztuka. Trzeba sporo ćwiczyć, żeby dać radę. Wszystko jest potwornie ciężkie, waży nawet ponad 30 kilo, a wielowarstwowy, chroniący ciało strój sprawia, że temperatura pod zbroją sięga nawet 60 stopni. Niewprawieni nie wytrzymują w takich warunkach nawet pół minuty. Jakby tego było mało, w bojach rycerze odnoszą rany, nieraz dochodzi do kontuzji, nawet złamań. Nikt do nikogo nie ma jednak najmniejszych pretensji. – Po wszystkim wspólnie biesiadujemy, jesteśmy przecież przyjaciółmi i wiemy doskonale, na co się decydujemy stając do pojedynku – słyszę.
Turniejów w czasie roku jest mnóstwo (zimą organizuje się je w halach sportowych), ale najważniejsze wydarzenie dla polskiego rycerza to rocznica bitwy pod Grunwaldem. Tam trzeba w lipcu być, bo tam dzieją się najciekawsze rzeczy: znana z telewizyjnych przekazów, obserwowana na żywo przez tysiące widzów rekonstrukcja triumfu polskiego oręża nad Krzyżakami oraz seria prestiżowych walk.
– Tyle widać w mediach, ale dla członków bractw Grunwald to coś więcej. Przyjeżdżamy tam na długo przed 15 lipca i starannie się przygotowujemy. Żyjemy tak, jak ludzie średniowiecza. Nie ma prądu, nie ma komórek i innych wygód. Sami stawiamy namioty, zbijamy z desek łóżka i stoły podobne do tych sprzed stuleci, wykopujemy w ziemi dwumetrowe dziury robiące za lodówki, które notabene świetnie się sprawdzają, bo wyciągane z dołu piwo jest autentycznie chłodne, urządzamy prowizoryczne latryny. Jak ktoś chce, to może iść do przenośnej toalety, ale po co? Pieczemy podpłomyki, pijemy miody i średniowieczne napitki, posługujemy się glinianymi kubkami i patelniami oraz garnkami wykutymi przez kowali. To wszystko ma swój niepowtarzalny urok i do tego jest poważnym sprawdzianem dla kandydatów na rycerzy. Grunwald ich świetnie weryfikuje, pokazuje, czy dadzą radę – mówi Markowski, który ostatnio wywalczył tytuł wicemistrza Polski w walkach rycerskich. Oprócz tego dostąpił rzadkiego zaszczytu. Obserwująca pojedynki wojowników loża dam uznała, że swym postępowaniem i stylem walki bytomianin najlepiej odzwierciedla średniowieczny etos rycerski. – Nie muszę chyba mówić, że to wielkie wyróżnienie dla rycerza i przez każdego pożądane – komentuje bytomianin.
Grunwald jest dla niego ważny jeszcze z jednego powodu. Podczas tegorocznego zjazdu oświadczył się tam swojej białogłowie lub jak sam mówi damie rządzącej jego sercem, Katarzynie Paluch, która dzieli z nim hobby. – To kapitalny układ i świetne podłoże dla związku dwojga ludzi. Mamy wspólne zainteresowania, Kasia też lubi żyć jak w średniowieczu, sama szyje ubrania i wykonuje inne przedmioty. Obserwowane przez kilkaset osób oświadczyny zostały przyjęte i za rok na polu bitwy z 1410 roku dojdzie pewnie do urządzonego wedle średniowiecznych zasad ślubu. Na razie był zaręczynowy średniowieczny pierścionek.
Markowski podkreśla jednak, że walka to nie wszystko. Rycerze mocno angażują się także w inną działalność. Robią pokazy swego rzemiosła podczas różnego rodzaju imprez (na ostatni organizowany w chorzowskim skansenie przyszło dziesięć tysięcy osób), przyłączają się do akcji charytatywnych, odwiedzają szkoły, by umożliwić uczniom udział w nietypowej lekcji historii, przekazują wiedzę o średniowieczu. Na co dzień członkowie Bytomskiego Oddziału Zbrojnego spotykają się i ćwiczą w udostępnionych im przez dyrekcję pomieszczeniach Szkoły Podstawowej nr 45 w Szombierkach. – Od września chcę ruszyć tam ze szkoleniami dla młodzieży i stworzyć Centrum Bytomskiej Kultury Średniowiecznej. Tam też czekamy na tych, którzy chcieliby zostać rycerzami. Wiem, że takich osób nie brakuje, tylko one nie wiedzą, gdzie pójść, by zrealizować swoje zainteresowania. Skąd to wiem? Gdziekolwiek się pojawiamy w naszych strojach, z bronią, tam wzbudzamy ogromną ciekawość. Lidzie podchodzą, najpierw się dziwią, czasem też żartują, ale potem z ciekawością się przyglądają, chcą dotknąć broni, spróbować, jak używa się miecza, by wreszcie na koniec spytać, jak można do nas dołączyć – twierdzi Mirosław Markowski.
Czemu został rycerzem?
– To chyba jakiś bunt przeciwko temu, z czym mamy do czynienia teraz. Pociąga mnie średniowiecze z jego porządkiem i etosem rycerza. Staram się go przenieść do współczesności, choć to bardzo trudne. Dziś ludzie mają inne priorytety, inne zasady, są skupieni niemal wyłącznie na własnych sprawach. Szkoda. My, rycerze, staramy się wszystkich szanować, przeciwników także.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz