Zamknij

Wilkołaki z Bobrka

Marcin Hałaś Marcin Hałaś 09:07, 12.08.2025 Aktualizacja: 09:30, 12.08.2025
Skomentuj FOTOPOLSKA.EU FOTOPOLSKA.EU

Muzeum Koksownictwa konsekwentnie popularyzuje nieznane fakty i epizody związane z dzielnicą Bobrek. Tym razem przyszedł czas na wilkołaki, których... nie było. Ale żyły one medialnie. 

Muzeum Koksownictwa działa na razie tylko wirtualnie, ale to ma również swoje zalety. Można je bowiem odwiedzić... nie wychodząc z domu, oglądając materiały dostępne on-line. Na internetowej stronie Muzeum Koksownictwa znajdziemy zakładkę o nazwie "Zobacz najnowsze pamiątki przesłane przez internautów", która przeniesie nas na Instagram. A tam oglądać można zdjęcia dotyczące Koksowni Bytom oraz przeszłości tego miejsca.

Muzeum Koksownictwa przedstawia

Ostatnio Muzeum Koksownictwa na swoim kanale na YouTube oraz w serwisie Spotify opublikowało dwie części podcastu (słuchowiska) historycznego zatytułowanego "Wilkołaki z Huty Bobrek". Materiał przygotowany został na podstawie historycznych ustaleń bytomianina Macieja Bartkowa. Bo wilkołaki miały być ostatnią bronią III Rzeszy. Nie chodzi jednak o jakiś genetycznie modyfikowane stwory, ale o członków tajnej organizacji sabotażowej Werwolf. "Wzorując się na legendzie (o wilkołakach) członkowie Werwolfu mieli uchodzić za dnia za normalnych obywateli, by po zapadnięciu zmroku wyruszać w teren i niby mityczne krwawe bestie prowadzić nadal walkę w imię swych narodowo-socjalistycznych przekonań".

Werwolf miał w kilku powojennych latach siać postrach na terenie Polski, szczególnie na tzw. Ziemiach Odzyskanych, czyli Dolnym oraz Górnym Śląsku, gdzie istniała naturalna "baza" dla jego działalności - do zakończenie wojny były to tereny Niemiec. W 1945 roku organizację Werwolfu wykryto w Bytomiu - na terenie Huty Julia (później Bobrek).

Zaczęło się od donosu

15 października 1945 roku do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Bytomiu wpłynęło pismo szefa Wydziału Personalnego Włodzimierza Ernsta. Pisał on, iż czytał w prasie o istniejącej na Ziemiach Zachodnich tajnej niemieckiej organizacji i doszedł do wniosku, że taka działa także w Bytomiu. Ernst "wytropił", że większość członków założonego przy Hucie Julia Klubu Sportowego Odra to wychowankowie Hitler Jugend i zapewne klub sportowy traktują jako przykrywkę dla dywersyjnej i antypolskiej działalności. Ich przywódcą miał być Józef Kluger, który był w wojsku niemieckim, gdzie na froncie stracił nogę.

Funkcjonariusze bezpieczeństwa ruszyli do akcji. Józef Kluger, podobnie jak kilkunastu innych pracowników huty, został aresztowany. Podczas przesłuchań Kluger najpierw zaprzeczał swojej przynależności do tajnej organizacji, ale po ponad miesiącu - 26 listopada 1945 roku do wszystkiego się przyznał. - Wiem, że posiadaliśmy 30 karabinów ukrytych w schronie przeciwlotniczym - to fragment jego zeznań. O rozbiciu groźnej grupy Werwolfu zaczęła się rozpisywać śląska prasa. Informowano m.in. że jej członkowie posiadali materiały wybuchowe, nawet tajną radiostację, za pomocą której odbierali rozkazy z samego Berlina.

Wymuszone zeznania

Tymczasem mimo licznych przeszukań - funkcjonariusze bezpieczeństwa nie odnaleźli żadnych materialnych dowodów winy wilkołaków z Bobrka. Ani jednego karabinu, nie mówiąc już o radiostacji. Co więcej - aresztowani stanowczo zaprzeczali. Ale ubecy mieli swoje sposoby - Kluger przyznał się do wszystkiego po 20-godzinnym przesłuchaniu.

Śledztwo trwało 9 miesięcy. A potem wydarzyła się rzecz zaskakująca. Wojskowy Sąd Rejonowy w Katowicach na posiedzeniu w dniu 21 sierpnia 1946 roku uniewinnił wszystkich 25 oskarżonych. "Na rozprawie oskarżeni odwołali swoje zeznania złożone w toku śledztwa, twierdząc że złożyli je pod wpływem przymusu fizycznego. Przewód sądowy nie dostarczył innych dowodów winy oskarżonych jak tylko przyznanie się ich odwołane na rozprawie". Co więcej, w uzasadnieniu wyroku Sąd stwierdził, że aresztowani byli z pochodzenia Górnoślązakami (a nie Niemcami) oraz "niemal wszyscy z nich zostali już przez zweryfikowanie przyjęci do społeczności polskiej".

Uczciwy sąd

Co się stało? Był "dopiero" rok 1946 i jak widać komunistom nie udało się jeszcze podporządkować sobie wszystkich sędziów - nawet wojskowych. Ci akurat wydali wyrok rozważając rzeczywiście posiadane, a raczej nie posiadane, dowody. Co nie przeszkadza temu, iż w polskiej prasie i opracowaniach historycznych do 1989 roku funkcjonowała informacja o groźnej grupie Werwolfu w bytomskiej Hucie Bobrek.

Uniewinnieni uczestnicy procesu byli jeszcze przez ponad 10 lat inwigilowani przez Urząd Bezpieczeństwa. Do sprawy wrócono w 1956 roku. Józef Kluger został ponownie przesłuchany.  Wówczas własnoręcznie sporządził życiorys oraz opis śledztwa, jakiemu był poddany. Czytamy w nim m.in.: "Ja zawsze mówiłem, że nic nie wiem, to mnie bito. (...) Ja o takiej organizacji dopiero w więzieniu się dowiedziałem. Z więzienia znów mnie brały przed jakąś komisję (mówiły mnie, że to jest sąd).  Jak ta komisja odjechała znów robili ze mną straszne rzeczy". Jak widać śledczy działali zgodnie z zasadą czekistów: przyznanie się do winy jest królową dowodów.

Kto zaś chciałby o przedstawionych w podcaście wydarzeniach dowiedzieć się jeszcze więcej - może sięgnąć do książki Macieja Bartkowa zatytułowanej "Werwolf na Górnym Śląsku".

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%