Marek Brzeźniak - dziennikarz, recenzent i krytyk muzyczny wychował się z Operą Śląską. I to dosłownie - w kamienicy przy ul. Karola Miarki 20, w której mieszkali artyści bytomskiego teatru.
W swoim życiu Marek Brzeźniak mieszkał w trzech miastach: przez rok we Lwowie, gdzie urodził się w 1945 roku. 34 lata w Bytomiu, a całą resztę w Katowicach, dokąd przeprowadził się z powodu pracy w stolicy województwa. Z Bytomiem jednak nigdy nie stracił kontaktu. Jest jedną z nielicznych osób, które w ciągu ostatnich 60 lat były na niemal wszystkich premierach Opery Śląskiej.
Znad Pełtwi nad Bytomkę
Bo jego dziadek - perkusista orkiestry Opery Lwowskiej - przyjechał do Bytomia z transportem wiozącym artystów tamtego teatru. Przybyli do naszego miasta miasta 6 października 1945, a Marek Brzeźniak po latach opisał tę podróż w reportażu historycznym zatytułowanym "Znad Pełtwi nad Bytomkę". Dopiero po roku mały Marek przyjechał do Bytomia razem z matką i babcią. Oni zostali we Lwowie dłużej, niemal do ostatniej chwili tzw. repatriacji, bo czekali - niestety, bez skutku - na ojca Marka, którego Sowieci wywieźli na Syberię.
Po krótkim mieszkaniu przy ul. Katowickiej przeprowadzili się do kamienicy przy ul. Karola Miarki 20, którą miasto przekazało do dyspozycji Opery Śląskiej. To były już luksusowe warunki, bo zaraz po przyjeździe lwowscy artyści mieszkali, a właściwie koczowali w budynku bytomskiego teatru. "Rodzina Prokopowiczów zamieszkała w jednej garderobie z czterema innymi rodzinami - Kaniewskimi, Ostrowskimi, Cwynarskimi i Plackami" - napisał po latach Marek Brzeźniak w tekście "Skrzynie okazały się niepotrzebne".
Marek Brzeźniak był bodaj pierwszym autorem, który w okresie PRL-u podejmował tematy historii Opery Lwowskiej oraz początków Opery Śląskiej. - Kiedy pisałem pierwsze teksty, nie było jeszcze żadnych książek ani opracowań na ten temat - wspomina dziennikarz. - Ale byli ludzie, którzy te wydarzenia pamiętali, z których relacji czerpałem wiedzę. Dzisiaj sytuacja wygląda dokładnie na odwrót: są już książki, ale nie ma ludzi, świadków.
Od grania do pisania
Jednak na początku Brzeźniak nie był przeznaczony do pisania, lecz do grania. Skończył bytomską szkołę muzyczną, uczył się grać na fortepianie i wiolonczeli. - Czułem jednak, że wielogodzinne ćwiczenia nie są dla mnie, a do pisania miałem smykałkę. Dlatego wybrałem studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Tam jednak doszedłem do wniosku, że polonistyka w dużej mierze nastawiona jest na kształcenie przyszłych nauczycieli, dlatego równolegle zacząłem studiować muzykologię.
Zaczynał od recenzji teatralnych. Najpierw było wyróżnienie, jakie otrzymał w konkursie na recenzję zorganizowanym przez ukazujący się w Katowicach dwutygodnik "Poglądy". - Poczułem wtedy, że jestem już niemal genialny, napisałem kolejny tekst i pojechałem z nim do Katowic, do redakcji "Trybuny Robotniczą" - opowiada dziennikarz. - Tam redaktor Irena Sławińska zerknęła na mój tekst, powiedziała że z tego spektaklu pisze już dla nich recenzję Wilhelm Szewczyk. Zapytała, skąd jestem, a jak usłyszała, że z Bytomia - kazała z tekstem iść do "Życia Bytomskiego", do ówczesnego redaktora naczelnego Józefa Strzępki. Tak zacząłem współpracować z "Życiem Bytomskim", a dopiero potem z "Trybuną Robotniczą".
Encyklopedia wiedzy
Recenzje ze spektakli operowych zaczął pisać stosunkowo późno. - W Operze wszyscy znali mnie od dziecka, jadałem w operowej stołówce, więc bałem się, że moich opinii nie będą traktowali poważnie - wspomina Brzeźniak. - Dopiero jak ukończyłem studia muzykologiczne, uznałem że mam już legitymację, żeby wypowiadać się na temat opery.
Potem został dziennikarzem działu kultury "Trybuny Robotniczej". Po 34 latach spędzonych w Bytomiu - 17 przy ul. Karola Miarki i 17 przy ul. Wolności - przeprowadził się do Superjednostki w Katowicach. - W dzień byłem w redakcji, wieczorami na koncertach albo spektaklach przede wszystkim w Katowicach, więc do Bytomia wracałem właściwie tylko spać. Stąd decyzja o przeprowadzce - mówi.
Dzisiaj Marek Brzeźniak jest chodzącą encyklopedią wiedzy i wspomnień o Operze Śląskiej. Od śmierci Tadeusza Kijonki nie ma właściwie człowieka, który o naszym teatrze wiedziałby tyle. I najczęściej jest to wiedza "przeżyta", nabyta osobiście, a nie podręcznikowa.
Wspomnienia i wzruszenia
Kogo uważa za największego artystę Opery Śląskiej? - Trudno odpowiedzieć na takie pytanie - mówi Brzeźniak. - Ale na pewno trzeba pamiętać o wielkim kwintecie śpiewaków, który królował na scenie Opery Śląskiej w latach 60.: Natalia Stokowacka, Krystyna Szczepańska, Bogdan Paprocki, Andrzej Hiolski i Antoni Majak. I Krystyna Szostek-Radkowa na dodatek.
- Za każdym razem, kiedy siadam na widowni Opery Śląskiej, czuję wzruszenie - mówi Marek Brzeźniak. - W końcu chodzę do tego teatru już prawie 70 lat.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz