Zamknij

30 lat samorządu: ranking subiektywny

23:14, 14.06.2020
Skomentuj

Najbardziej oczywisty byłby ranking 30 najważniejszych samorządowców Bytomia w minionych 30 latach. Tyle tylko, że na takiej liście nie byłoby wiele zaskoczeń – niejako z urzędu musieliby się na nim znaleźć wszyscy prezydenci Bytomia (może poza Józefem Korpakiem) oraz większość przewodniczących Rady Miejskiej, z wyłączeniem tych sezonowych oraz figurantów. Można by też przygotować „ostry” ranking w stylu: 5 osób związanych z bytomskim samorządem, którymi swego czasu powinna zainteresować się prokuratura, a nie zrobiła tego. Tyle, że wówczas autor – nie dysponując tzw. dowodami procesowymi, a jedynie tzw. wiedzą operacyjną oraz intuicją – miałby spore kłopoty sądowe.

Zaproponuję zatem inni ranking: grono osób, które z tych 30 lat zapamiętałem, z różnych zresztą względów. A więc zaczynamy:

BĘBENEK JANUSZ – enfant terrible pierwszej kadencji. Nauczyciel języka polskiego, zasłynął tym że w czasie I kadencji (1990-94) zadawał różne szokujące pytania. Najsłynniejsze było chyba to o trumnę z wysuwanym dnem. Podczas sesji Rady Miejskiej Bębenek zupełnie poważnie zapytał w trakcie interpelacji, czy to prawda, że z powodu oszczędności Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Bytomiu podczas pogrzebów osób ubogich i bezdomnych, które chowane są na koszt gminy, używa trumny z wysuwanym dnem. Ciało miało być umieszczone w takiej trumnie, przewiezione na cmentarz, tam nad wykopanym grobem grabarze dno wysuwali, nieboszczyk lądował w ziemi, a trumnę zabierało, aby służyła następnym zmarłym.

DUBLER – kiedy wybrany w wyborach radny obejmuje jakąś funkcję, którą zgodnie z prawem nie może łączyć z mandatem radnego (np. prezydent miasta, zastępca prezydenta, ale także „banalny” kierownik Biura Promocji Bytomia) wówczas jego miejsca zajmuje kolejna osoba z danej listy wyborczej. W obowiązującej proporcjonalnej ordynacji mandaty przypadają bowiem nie tyle konkretnym osobom, ale listom. To lista „zdobywa” określoną ilość mandatów, a głosy oddane na poszczególnych kandydatów mają znaczenie tylko przy ustalaniu ich pierwszeństwa i kolejności w obejmowaniu funkcji radnego. Dlatego dochodzi do następujących (także w bieżącej kadencji samorządu) sytuacji: w Radzie jako miejski radny dumnie zasiada człowieczek, na którego głosowało około 50 znajomych. Zasiada, bo jest dublerem – często zresztą drugim, albo nawet trzecim z rzędu. A z innej listy nie został radnym ktoś, kto otrzymał 600 głosów. Jeśli ktoś powie, że proporcjonalna ordynacja wyborcza do samorządów jest sensowna – nie zgodzę się.

GŁOGOWSKI STEFAN – w czasach, kiedy miastem rządziła lewica, wśród radnych SLD było kilku „betonowych komuchów” najtwardszego sortu. Ale był również sympatyczny dr Stefan Głogowski, zajmujący się... genealogią. Wygłaszał on również sądy, które mogły konkurować z interpelacjami Janusza Bębenka. Tyle, że teorie Bębenka były raczej „spiskowe”, natomiast dr Głogowski powoływał się na naukę. Z jego wygłoszonych publicznie dywagacji najbardziej zapamiętałem tę, wedle której mężczyzna współżyjąc intymnie z karmiącą piersią kobietą uczestniczy hormonalnie w suplementowaniu dziecka, albowiem hormony nasienia mężczyzny przenikają do organizmu kobiety, a następnie do jej mleka. Chyba nawet Janusz Korwin-Mikke nigdy na coś podobnego nie wpadł.

PRZYBYLSKI KRZYSZTOF – jako radny pierwszej kadencji sformułował tezę, która tak naprawdę z powodzeniem mogłaby być mottem dużej części minionych 30 lat samorządu w naszym mieście. Przybylski powiedział wówczas, że „Bytom nie ma szczęścia do ojców miasta, bo ma ojczymów miasta”. Krótko, zwięźle, dosadnie i jakże celnie.

RODZINY. Było w minionych 3 dekadach bytomskiego samorządu kilka rodzin, w których radnymi byli rodzice i dzieci. I tak w pierwszej kadencji był to Jerzy Tomaszek i jego zięć Józef Słota – pierwszy pełnił wówczas funkcję nieetatowego członka Zarządu Miasta, drugi wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej. Czasami ojca i syna różniły barwy polityczne. Bo oto w kolejnej kadencji Zdzisław Szewc reprezentował rządzący miastem Sojusz Lewicy Demokratycznej, a jego syn Adam Szewc (obaj są zresztą lekarzami) był radnym opozycyjnego Porozumienia dla Bytomia. No i wreszcie familia Biedów – zarówno mama Halina jak i syn Michał byli nie tylko radnymi, ale również osiągnęli funkcje zastępców prezydenta Bytomia.

RENDCHEN GRZEGORZ – architekt, wiceprezydent Bytomia w pierwszej kadencji oraz wizjoner. Niektóre jego wizje jak np. „wodomierz w każdym mieszkaniu” zostały zmaterializowane bardzo szybko i dziś wydają się sprawą oczywistą. Inne zapowiedzi Rendchena na czele z „pstrągami w Bytomce” do dzisiaj pozostają przykładem bytomskich mrzonek snutych przez ludzi oderwanych od realiów. Owe pstrągi w Bytomce znalazły konkurencję dopiero po latach w wizji z czasów „Energii kultury” Piotra Koja. Chodzi o kwiatowe ogrody na Rozbarku, które miały układać się we wzory możliwe do podziwiania z okien przelatujących nad Bytomiem samolotów. Swoją drogą – czytając informacje o niektórych projektach zgłaszanych do realizacji w ramach obecnej tzw. rewitalizacji Bytomia, aż się dziwię, że nikt jeszcze nie wpadł na taki projekt: rewitalizacja zlewni i koryta rzeki Bytomki oraz reintrodukcja w jej ekosystemie pstrąga potokowego wraz z budową stanowisk wędkarskich oraz smażalni ryb ogólnodostępnych dla ludności w ramach projektu wyrównywania szans.

RZECZNIK PRASOWY – palców obu rąk zabraknie, żeby policzyć rzeczników prasowych prezydenta Bytomia, jakich w ciągu 30 lat przeżyłem: Torbus, Sobaś, Bugiel, Szarama, Ćwichoń, Konarski, Wicherski, Krzemińska, Szatkowska – zapewne kilku drobniejszych pominąłem. Zazwyczaj prawdziwą robotę wykonywali za nich prawdziwi fachowcy zatrudnieni w Biurze Prasowym Urzędu Miejskiego; rzecznik to była albo funkcja polityczna albo synekura. O dwóch rzecznikach warto jednak wspomnieć osobno – po pierwsze Katarzynie Krzemińskiej, rzeczniczce prezydenta Piotra Koja. To jedyny przypadek, kiedy rzecznik prasowy miał ogromny, a być może decydujący udział w spektakularnej klęsce prezydenta. Po drugie warto przywołać Wojciecha Szaramę, który przez kilka miesięcy był rzecznikiem prasowym prezydenta Józefa Korpaka. To z kolei jedyny przypadek, kiedy rzecznik prasowy miał większe znaczenie polityczne i znacznie rozleglejsze kontakty, niż sam prezydent.

SPYRA LEON – radny z Suchej Góry wybrany w roku 1990 z listy Bytomskiego Komitetu Obywatelskiego Solidarność, a na następne dwie kadencję z lisy Porozumienia dla Bytomia. Jako jedyny z radnych zrezygnował z mandatu w połowie kadencji – na początku roku 2001, czyli po dziesięciu latach obecności w Radzie, w połowie swojej trzeciej kadencji. Zrobił tak, aby jego mandat objął kolejny z listy, znacznie młodszy Andrzej Sznajder. Argumentacja Leona Spyry była nadzwyczaj idealistyczna oraz szlachetna. Argumentował mianowicie, że w samorządzie już przepracował 10 lat, a teraz chce zrobić miejsce młodszym, aby nabierali doświadczenia. Andrzej Sznajder rzeczywiście w samorządzie jako radny opozycyjny pracował rzetelnie i konstruktywnie, choć siłą rzeczy za wiele zdziałać nie mógł. Dziś jest dyrektorem katowickiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Natomiast Leon Spyra nadal służy społeczności lokalnej jako kościelny w parafii pod wezwaniem św. Michała Archanioła w Suchej Górze.

STANKOWSKI JAN – człowiek, który zmienił historię Bytomia. To on zorganizował ugrupowanie Nasz Bytom 2000, które stanęło do wyborów w roku 1994. A potem zmontował „egzotyczną” koalicję od prawicy do postkomunistów, która zablokowała wybór Janusza Paczochy na drugą kadencję prezydencką. Prezydenta wybierali wówczas radni, Porozumienie dla Bytomia Paczochy wygrało wybory, zdobywając najwięcej mandatów, ale większości nie miało. W rezultacie zakulisowych gier, których Stankowski był mistrzem, prezydentem został radzionkowianin Józef Korpak – po roku „wyślizgany” i zastąpiony przez Stankowskiego Markiem Kinczykiem. Z kolei Nasz Bytom 2000 przemianowany później na Wspólny Bytom współrządził Bytomiem aż do roku 2006, a po sześciu latach zaczął odzyskiwać wpływy. A przecież Janusz Paczocha – gwiazda samorządu pierwszej kadencji mógł w Bytomiu sprawować władzę tak długo jak Marek Kopel w Chorzowie albo nawet Zygmunt Frankiewicz w Gliwicach. Mógłby, gdyby po pierwsze nie był uparty jak osioł, a po drugie – gdyby nie ograł go właśnie Jan Stankowski. Dziś, gdy przywołuję z pamięci postać Stankowskiego wydaje mi się, że pod względem fizjonomii przypomina go współczesny przedsiębiorca i awanturnik polityczny Zbigniew Stonoga.

(Edytor)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(3)

DziałaczDziałacz

0 0

W ocenie Wołosz J.Paczocha trafił w samo sedno:
"Obserwuję jego poczynania od czasu, gdy był bardzo młodym i pewnym siebie, szeregowym przybocznym w ekipie Krzysztofa Wójcika. Potem miało być stop partiom i wyszło jak widać. Widzę autokreację i natrętny lans zamiast zarządzania miastem".
Ma takie samo zdanie!!!

12:06, 19.06.2020
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

CzytelnikCzytelnik

0 0

Pan Paczocha zapomniał, kto był jego przyjacielem niejaki pan Buzek :) I kwestia lokalu Cafe Cabaret też nie została do końca wyjaśniona, pisał o tym także Urban w NIE

12:16, 19.06.2020
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

DziałaczDziałacz

0 0

Re Czytelnik:
Wypisując te bzdury pokazujesz jaki jesteś malutki żeby nie powiedzieć głupi.

13:55, 19.06.2020
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%