Zdzisław Marchwicki przeszedł do kultury masowej. Jego sprawa stała się inspiracją dla filmu „Anna i wampir” (1981) oraz sztuki teatralnej „Wampir”, wystawionej najpierw w Teatrze Nowym w Zabrzu, a następnie w Teatrze Telewizji. Obecnie na ekrany kin wszedł film Macieja Pieprzycy „Jestem mordercą”. W rolę Wiesława Kalickiego – postaci wzorowanej na Marchwickim – wcielił się znakomity aktor Arkadiusz Jakubik. Film zyskał bardzo dobre recenzje i nagrody – Srebrne Lwy oraz nagrodę za najlepszy scenariusz na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Historia Marchwickiego znów odżyła.
Dlaczego sprawa Marchwickiego tak mocno inspiruje filmowców? Przede wszystkim dlatego, że wciąż nie jest pewne, czy Marchwicki był rzeczywiście mordercą czy raczej kozłem ofiarnym? A nawet jeśli był wampirem – to czy na pewno zabił wszystkie ze swoich rzekomych ofiar? Analitycy akt zwracają uwagę, że kilku z kobiet nie mógł zamordować. Jednak milicjanci „naginali” dowody, zeznania i poszlaki, aby wszystko pasowało do Marchwickiego. Bo na sukces, czyli aresztowanie wampira z Zagłębia, było „polityczne ciśnienie”. Po pierwsze seryjny morderca w socjalistycznym społeczeństwie burzył mit o tym, że jest to ustrój „powszechnej szczęśliwości”. Po drugie – jedną z ofiar była bratanica ówczesnego I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka.
Fachowcy, którzy po latach analizowali akta sprawy Marchwickiego – wytypowali nawet prawdziwego sprawcę. Miał nim być Piotr Olszowy – popełnił on samobójstwo 3 miesiące po aresztowaniu Marchwickiego. Wcześniej zabił swoją żonę i dwoje dzieci, przed śmiercią podpalił dom z ich ciałami i sobą. Ze zwęglonego ciała Olszowego nie można było zdjąć odcisków palców. Jedno jest pewne – te znalezione na miejscu zbrodni nie należały do Marchwickiego.
Tyle wątków. Nic dziwnego, że postać Marchwickiego do dzisiaj ciekawi i inspiruje. Tymczasem wampir z Zagłębia miał następcę – Joachima Knychałę, znanego jako wampir z Bytomia. Choć mieszkał w Piekarach Śląskich – zbrodnie popełniał m.in. wzdłuż trasy tramwaju linii numer 6, łączącego Bytom z Katowicami. Dlatego jedną z grup pościgowych, powołaną specjalnie do jego ujęcia, ochrzczono kryptonimem „Szóstka”. Druga nosiła kryptonim „Frankenstein”. Obie połączono, kiedy okazało się, że morderstwa popełniane w Bytomiu i Piekarach są dziełem tego samego zbrodniarza. Knychała dwa razy zabił w ścisłym centrum Bytomia – w promieniu zaledwie 200 metrów od budynku Opery Śląskiej.
Nazywanie Knychały „następcą Marchwickiego” nie jest tylko efekciarskim zabiegiem. W trakcie śledztwa ustalono, że Knychała chodził na procesy Marchwickiego i zasiadał w ławkach dla publiczności. Podczas przesłuchań Knychała zeznał, że to, co usłyszał na procesie „wampira z Zagłębia”, zainspirowało go. Marchwickiego aresztowano w styczniu 1972 roku, jego proces rozpoczął się we wrześniu 1974, a stracono go w kwietniu 1977.
Knychała po raz pierwszy zaatakował w Bytomiu w listopadzie 1974 roku. Jego ofiara, 21-letnia studentka wracała z zabawy w klubie „Pyrlik”. Knychała wszedł za nią na klatkę schodową, uderzył w głowę styliskiem siekiery. Życie dziewczynie uratował beret, który dla nadania mu formy wypchała gazetami. W sumie 9 kobiet przeżyło ataki „wampira z Bytomia” Czarny bilans Knychały to 5 zabójstw i 9 usiłowań.
Pierwszy raz zabił w 1975 roku w Piekarach Śląskich. I znowu sprawa Knychały przeplata się ze sprawą Marchwickiego. Jak podaje Wikipedia, drugą z ofiar Knychały była 38-letnia Mirosława Sarnowska, główny świadek zabójstwa Jadwigi Kucianki, ostatniej ofiary „wampira z Zagłębia”. To właśnie Sarnowska rozpoznała Zdzisława Marchwickiego jako sprawcę m.in. podczas okazania oraz podczas wizji lokalnej, która odbyła się na kilka tygodni przed jej śmiercią. Knychała zabił ją w identyczny sposób jak ofiary „wampira z Zagłębia”. Czy w ten sposób Knychała chciał „pomścić” Marchwickiego? A może był to tylko przypadek...
W Bytomiu Knychała zabijał w samym centrum miasta – w klatce schodowej kamienicy przy ul. Moniuszki 15 (w tym budynku mieścił się gabinet lekarski znanego w mieście ginekologa) oraz przy ul. Rostka 21. To drugie zabójstwo miało miejsce w kamienicy, znajdującej się około 40 metrów od komisariatu milicji, w którym pracowała grupa zajmująca się sprawą „wampira z Bytomia”. I znowu można zapytać – przypadek, czy też Knychała świadomie prowadził grę z milicjantami, prowokując ich? A może, kiedy poczuł ofiarę – jak narkoman nie mógł się powstrzymać i zabijał nawet w najbardziej ryzykownym miejscu? W każdym razie – scenariusz filmu poświęconego Knychale mógłby być równie frapujący jak scenariusz „Jestem mordercą”.
Miejsca zabójstw to nie jedyny związek Joachima Knychały z naszym miastem. Knychała urodził się w 1952 roku w Bytomiu, tutaj skończył szkołę podstawową. Jego matka pochodziła z niemieckiej rodziny, ojciec był Polakiem. Nadużywał alkoholu, zostawił syna, a z dzieciństwa „Achim” wyniósł jeszcze jedną traumę. Jego babka – Niemka – nigdy nie wybaczyła córce związku z Polakiem. Odreagowywała to na wnuku – małego Achima nazywała „polskim bękartem”, znęcała się nad nim i biła. Po latach Knychała powiedział śledczym, że właśnie przez babcię zaczął nienawidzić kobiet. Być może coś w tym było. Zabijał ofiary w różnym wieku, o różnej figurze. Wszystkie jednak miały czarne włosy – takie jak jego babka.
Zbrodniarz posiadał swoje drugie życie – normalnego obywatela. Był wzorowym pracownikiem kopalni „Andaluzja”, aktywistą Związku Młodzieży Socjalistycznej i członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Miał żonę i dwoje dzieci. Młodsza córka urodziła się już po pierwszych morderstwach. Uważał, że kocha swoje dzieci. Kiedy zatrzymano go po szóstym morderstwie – śledczy mogli udowodnić mu tylko ostatnie zabójstwo. Powiedział, że opowie o wszystkim, jeśli pozwolą zobaczyć mu się z dziećmi.
Joachima Knychałę skazano na karę śmierci. Wyrok przez powieszenie wykonano w październiku 1985 roku. Wampir miał wtedy 33 lata. Wkrótce potem wprowadzono memorandum na wykonywanie kary śmierci, a potem – wbrew opinii społecznej – zniesiono ją całkowicie.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz