Kto kręci lepsze lody? Politycy w Warszawie czy Tomasz Fiałkowski na ulicy Gliwickiej w Bytomiu?
Chyba Fiołek w Bytomiu. Wiadomości polityczne oczywiście czytam, komentuję, interesuję się - chyba jak większość ludzi, którzy mają do czynienia z tym, co się wokół nas dzieje. Ale lody to jest to, co mnie cieszy, raduje, to jest moje drugie życie. A w tej chwili - chyba już nawet pierwsze życie.
Ale nie jest Pan cukiernikiem, lodziarzem z tradycji rodzinnej. Ukończył Pan bytomską... Budowlankę, pracował w dużej międzynarodowej firmie, zajmującej się produkcją i sprzedażą chemii gospodarczej. Skąd przyszło to olśnienie, iluminacja: będę robił i sprzedawał lody?
Życie tak mnie pokierowało. Rzeczywiście, byłem zatrudniony w dużej amerykańskiej firmie, pracowało się tam dobrze. Ale pewnego dnia ta korporacja zaczęła zmieniać swoje struktury, wiedziałem że ten proces może także mnie dosięgnąć. Doszedłem do wniosku, że skoro mam coś zaczynać od początku - to lepiej zaczynać na swoim. Zaczęło się szukanie drogi, pomysłu. I tak się urodził pomysł na lodziarnię-cukiernię, a właściwie kawiarnię. Bo na początku myślałem o lodach i kawiarni.
Niektórzy mężczyźni, przeżywający tzw. kryzys wieku średniego mają marzenie: Rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać w Bieszczady. Pana Bieszczadami...
... jest Bytom, ul. Gliwicka 27/29.
Ale musiała być jakaś inspiracja. Dlaczego lody, a nie bar z kraftowym piwem albo sklep mięsny?
Kuchni się nigdy nie bałem, kuchnię zawsze uwielbiałem. Kocham bawić się w kuchni, czyli gotować - takie normalne, tradycyjne jedzenie, nie słodkie. Na ulicy Korfantego, pomiędzy budynkiem UL-a a boiskiem Liceum im. Żeromskiego była taka cukiernia, po schodkach do góry. 9 lat temu jechałem z pracy, zobaczyłem na jej drzwiach napis: "Wynajmę lub sprzedam". Zanotowałem numer, zadzwoniłem do właściciela, spotkaliśmy się, porozmawialiśmy. Ostatecznie rozpocząłem działalność w innym miejscu, ale wówczas "złapałem kierunek". Zacząłem szukać dobrych lodów w Polsce, pojechałem na cukiernicze Sweet Targi w Katowicach. Tam trafiłem na Krzycha i Ewę - właścicieli cukierni Mała Italia w Skierniewicach. To oni uczyli mnie praktyki robienia lodów rzemieślniczych. 8 sierpnia 2015 roku otworzyliśmy naszą lodziarnię w Bytomiu, chociaż niektórzy znajomi radzili, że lepiej w innym mieście.
Czym się różnią lody rzemieślnicze od lodów... marketowych, sklepowych?Jak w ogóle je nazwać?
- Lody przemysłowe. Oczywiście w sklepach też można kupić dobre lody, nie można mówić, że w sklepach jest tylko dziadostwo. Ale wiadomo - dobre muszą swoje kosztować. Czym się różnią? Choćby tym jak są wykonywane, choćby stopniem napowietrzenia lodów. Tu jest klucz do ceny lodów. Lody rzemieślnicze są napowietrzone w granicach 30-40 procent, przemysłowe potrafią być napowietrzone nawet do 70 procent. A napowietrzenie to nic innego jak zawartość powietrza. Czyli kupując litrowe opakowanie - mamy 30 procent lodów, 70 procent powietrza. A lód rzemieślniczy - odwrotnie. Do tego składniki, których używamy. Jak robię lody pistacjowe, to używam pistacji, a nie aromatu. No i świeżość!
Świeżość? Przecież towar jest zamrożony.
Najlepsze są takie prosto z maszyny. One mają temperaturę około minus 8-9 stopni Celsjusza, natomiast lody, które noc przestały w mroźni nabierają temperatury minus 14 stopni. Lody w sklepach, z komór głębokiego zamrażania, mają poniżej minus 18 stopni. Smak jest teoretycznie ten sam, wciąż są te same komponenty, ale traci się efekt świeżości, to co nazywamy: fresh.
Zmieńmy temat. Jest Pan też społecznikiem, jedną z osób, które udzielały pomocy Grażynie Wołowiec, czyli bytomskiej Smerfetce. Miała u Fiołków swój stolik, potem organizował Pan jej pogrzeb...
Było wiele osób, które wspierały Grażynkę na co dzień. Do finansowania jej obiadów bardzo szybko przyłączyli się ludzie, nasi klienci. Mówili: Tomek, my wesprzemy, my damy, my chcemy pomóc. Co to dla nas? Jak się 50, 100 osób pozbiera po 5 złotych to będzie dla niej na cały miesiąc, żeby mogła coś ciepłego raz na dzień zjeść. Bo Grażynka panicznie się bała gotowania, kontaktu z gazem, z prądem, więc w domu wszystko jadła zimne. Dopiero 2-3 lata przed jej śmiercią zorganizowaliśmy dla niej mikrofalówkę.
Zaraz po ataku Rosji na Ukrainę jeździł Pan z transportami pomocy humanitarnej do Drohobycza. Skąd ten imperatyw aktywności społecznej?
Po prostu: jedni to mają, inni nie. Ja to - na szczęście - mam. Teraz mi łatwiej, bo dzięki Lodziarni u Fiołków stałem się człowiekiem jakoś rozpoznawalnym w mieście. Łatwiej mi gdzieś zapukać, poprosić o wsparcie. Przecież te moje wyjazdy na Ukrainę to też nie było moje samodzielne działanie. Kilka, kilkanaście osób musiało chcieć pomóc, żeby Fiołek mógł wsiąść do swojego busa i pojechać do Drohobycza.
Jak odnieść sukces biznesowy i wizerunkowy w branży, w której działa już wielu przedsiębiorców? Ma Pan na to rzemieślniczy przepis?
Gdyby nie żona Beata, która wspiera mnie od początku i dzieciaki: syn Paweł od początku pomaga, a od ubiegłego roku także córka Martynka, to by tego nie było.
Gdyby któregoś dnia klienci wykupili u Fiołków wszystkie lody, a wieczorem przyjechali goście, których chciałby Pan poczęstować. Gdzie poszedłby Pan kupić lody w Bytomiu? Mamy tu sporo lodziarni, w samej Agorze jest kilka.
Lokalne firmy, czyli wybrałbym państwa Kwapiszów. To ludzie od nas, z Bytomia, robią świetne lody dużo dłużej niż ja, więcej zębów na tym zjedli.
0 0
Oczywiście lody u.Fiolka.najlepszejsze są!