Michał Piec zwiedził już wiele zakątków świata – niemal całą Europę, był także w Japonii, Wietnamie, Syrii, Turcji, Iranie, w Ziemi Świętej i na Syberii. Na Facebooku prowadzi profil zatytułowany „Sztuka taniego podróżowania”. Świat przemierza bowiem pieszo, rowerem lub autostopem; śpi często pod gołym niebem, w warunkach polowych, a także w różnych niecodziennych miejscach. Zdarzało mu się już nocować w pustostanach i w budowanych domach, na przystankach autobusowych, na trybunie stadionu piłkarskiego, pod mostem, a nawet w rurze zjeżdżalni na placu zabaw. Listopad ubiegłego roku oraz styczeń tego roku spędził w Ameryce Południowej. Biorąc pod uwagę zasady „taniego podróżowania” powinien tam dotrzeć wykonaną własnoręcznie tratwą. O tak ekstremalnym oraz irracjonalnym sposobie oczywiście nie myślał. – Udało mi się „upolować” w promocji bilety tanich linii lotniczych – relacjonuje Piec. – Wyloty były z Hiszpanii, dokąd dotarłem autostopem.
Na listopadową wyprawę Piec wziął ze sobą składak. – Gdybym chciał wziąć tradycyjny rower, musiałbym za nadanie go jako bagażu zapłacić drugie tyle, ile kosztował bilet – opowiada Michał Piec. – Natomiast składak udało mi się zmieścić w zwykłym bagażu. Oczywiście trochę musiałem go przerobić, aby móc do tego roweru doczepić podróżne sakwy. Dzięki składakowi mogłem się po Brazylii, Peru i Boliwii poruszać zarówno na rowerze, jak i autostopem. Nie było bowiem problemu, aby „wrzucić” go do kabiny ciężarówki albo bagażnika samochodu osobowego. Piec zwiedził m.in. stolicę Boliwii La Paz. Z przewodnikiem wszedł również na mający 6088 m. n. p. m. szczyt Huayna Potosi w Andach, – Nigdy dotąd nie byłem tak wysoko – mówi podróżnik. W Boliwii przebył również tzw. drogę śmierci, na której w wypadkach samochodowych ginęło kiedyś w ciągu roku około 100 osób. Trasa zaczyna się na wysokości 4400 m.n.p.m., a kończy się na wysokości 1200 metrów. Piec zjechał nią na swoim składaku. Cały rowerowy wątek tej podróży skończył się w niespodziewany sposób. – Przed powrotem do Europy mój rower sprzedałem i jeszcze na nim zarobiłem – mówi Piec. W ciągu miesiąca podróżnik ze Śląska tym razem dokonał trawersu Ameryki Południowej, zaczynając podróż w Sao Paulo nad Oceanem Atlantyckim, a kończąc w Limie u wybrzeży Pacyfiku.
W styczniu ponownie na miesiąc udał się do Ameryki Południowej. Po pierwszej podróży zostało mu trochę niedosytu, na powtórzenie eskapady namówiła go jedna z koleżanek, która chciała mu towarzyszyć. No i najważniejsze – znów udało się „upolować” okazyjne bilety na takie linie lotnicze. Tym razem wyruszyli bez rowerów, w ciągu miesiąca przejechali autostopem 12 tysięcy kilometrów. Piec przyznaje, że były to nieraz podróże z „dreszczykiem”, bo kierowcy w Ameryce Łacińskiej raczej nie jeżdżą bezpiecznie. Na przykład ciężarówki na wąskich drogach pędzą tam nawet 120 km/h. Byli m.in. w Ushuaia na Ziemi Ognistej – najbardziej wysuniętym na południe mieście świata. Weszli na lodowiec Perito Moreno, byli przy wodospadach Iguzau w Argentynie.
Piec przyznaje, że podróż była wielką improwizacją. – Pojechałem do Ameryki Południowej bez znajomości języka hiszpańskiego, bez map, przewodników i bez zdefiniowanych planów podróży – mówi Michał Piec. Po miesiącu potrafił już porozumiewać się z tamtejszymi mieszkańcami. Jak sam stwierdza – w podstawowych kwestiach mówił może nie gramatycznie, ale za to komunikatywnie. Do niezwykłych miejsc, w których przyszło mu nocować, doszło jeszcze jedno. – Nie wiem, czy wypada o tym pisać w gazecie, ale ostatnią noc w Ameryce Południowej spędziłem w budynku domu publicznego. Oczywiście skorzystałem tylko z możliwości noclegu – mówi Piec.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz