Kiedyś naukowcy z krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej obliczyli, że gdyby Centralna Pompownia „Bolko” przestała pracować, to w ciągu 5-6 lat woda zalałaby spory fragment śródmieścia. Pod wodą znalazłaby się m.in. ulica Piłsudskiego i plac Sobieskiego, a prosto z Rynku w Podgórną i Strażacką wchodziłoby się w gumowcach i to tylko parę kroków. Automatycznie przestałoby istnieć również całe nasze górnictwo węgla kamiennego, bowiem położone poniżej poziomu pompowani „Bolka”, czyli 124 metrów wyrobiska natychmiast zostałyby zalane.
Pompownia w swojej obecnej postaci powstała w 1989 roku, chociaż maszyna wyciągowa szybu „Bolko” pochodzi z 1906 r. Taka bowiem data widnieje na urządzeniach wyciągowych istniejącej do dziś niemieckiej firmy AIG. Nowoczesna epoka i obecne zadania to lata 70. minionego wieku, chociaż wodę z bytomskich podziemi, w których wydobywano rudonośne złoża, pompowano już w XIX wieku. Wtedy jednak każdy z szybów miał swoją indywidualną pompownię i tak było również w miejscu dzisiejszego „Bolka”.
Co stałoby się, gdyby wody nie pompowano, pokazali nam doświadczeni pracownicy „Bolka”, którzy zaprosili nas na podziemną wycieczkę po tamtejszych chodnikach. Grupę poprowadził nadsztygar Paweł Krzykawski, a oprócz dziennikarza naszego tygodnika znaleźli się tam zainteresowani starymi podziemiami przedstawiciele Stowarzyszenia Miłośników Fortyfikacji „Pro Fortalicium”.
Pomp pilnuje „Panienka”
Górniczą „szolą” zjeżdżamy na poziom 125 metrów. Podszybie na bytomskich górnikach nie zrobiłoby wrażenia, bowiem niczym nie różni się od takich miejsc we wszystkich kopalniach, jednak już znajdująca się w jego okolicach maszyneria, czyli głównie hala pomp, jest imponująca. Liczy ona około 100 metrów długości i została wyposażona w 13 potężnych urządzeń, a także w 6 studni. Jak dotychczas nie zdarzyło się, aby wszystkie urządzenia musiały pracować. Nadsztygar wytłumaczy, iż ilość czynnych pomp zależy od sytuacji hydrologicznej pod ziemią. Jeżeli na powierzchni przez kilka dni pada, to w krótkim czasie wody przybywa i trzeba uruchamiać kolejne pompy.
Koniec hali to chyba jedynie miejsce pod ziemią, gdzie górnicy decydują się przynajmniej na moment na zdjęcie kasków. Tuż przy rozdzielni znajduje się kapliczka patronki gwarków, czyli świętej Barbary. Niewielka świątynia jest non stop oświetlona i czysta, co pod ziemią wcale nie jest rzeczą łatwą.
Jak dotychczas górnicy z „Bolka” najgorzej wspominają lata 1997 i 2010, kiedy w kraju były wielkie powodzie. W 2010 roku konieczne było uruchomienie aż 10 pomp pracujących jednocześnie przez kilka dni. O tym, co potrafi żywioł, nadsztygar opowiedział nam kilkadziesiąt minut później.
Z hali pomp chodnikami zabezpieczonymi półkolistymi „ringami” docieramy do hali z urządzeniami elektrycznymi. Jej strop został zabezpieczony blaszanym poszyciem dla ochrony przed wodą i zawartymi w niej minerałami. W hali w żadnym wypadku nie wolno doprowadzić do zwarcia instalacji.
Krystalicznie czysta rzeka
Kilkadziesiąt metrów dalej skręcamy w boczny chodnik, w którym nagle pojawia się woda. Jest czysta jak kryształ, jednak nasz przewodnik przestrzega przed jej piciem. Nie jest to kranówka, bowiem płyn jest zasolony i zwiera wiele pierwiastków, w tym szkodliwych dla zdrowia. W wodzie tej nie występuje praktycznie żadne życie. W świetle lamp górniczych chodnik robi niesamowite wrażenie, bowiem ściany przybierają zmieniające się żółto-brunatne barwy, a „ringi” odcinkami są częściowo pozarastane. Podłoże pod 30-40 centymetrową warstwą wody, która po jednym z chodników płynie wartkim nurtem, również jest brunatnawe i miejscami gliniaste.
Niagara pod ziemią
Nadsztygar Paweł Krzykawski namawia nas na wyprawę do podziemnego wodospadu. Trasa biegnie przez 500 metrów kolejnymi chodnikami. Nie jest to jednak żaden problem, bo nasz przewodnik zna każdy metr podziemi. Przechodzimy właśnie w okolicach „naziemnej” ulicy Dworskiej i skrzyżowania z obwodnicą. Tuż przed biegnącym w dół chodnikiem słychać już szum wody. Doświadczony górnik przypomina nam fragment wcześniejszej opowieści o tym, co woda może zrobić, kiedy nagle przybierze. Dochodzimy do betonowej tamy, przez którą przelewa się prawdziwy wodospad. Nadsztygar wspomina rok 2010, kiedy to żywioł rozwalił betonowe zabezpieczenie i woda falami wlała się do chodników. Gdyby ktoś stanął na jej drodze, szanse na przeżycie byłyby minimalne. W normalnej sytuacji nadsztygar zapuszcza się w te rejony ubrany w wysokie buto-spodnie.
W drodze powrotnej gospodarz opowiada nam o wodzie, która rurami o średnicy 600 milimetrów pompowana jest na powierzchnię. Trafia ona kilkukilometrową magistralą do Piekar Śląskich. Tam jest uzdatniana i zasila wody Brynicy. Z uwagi na swój skład nadal nie da się jej używać w przemyśle spożywczym, ani też do picia. Kiedyś strażacy planowali zagospodarowanie czystego płynu, okazało się jednak, iż ich urządzenia gaśnicze ulegają szybkiej korozji i pomysł upadł. Uzdatnienie wody do jej stadium „kranowego” kosztowałoby niestety zbyt wiele. Wycieczkę kończymy po 3 godzinach wspinając się na wieżę szybu, z którego rozciąga się panorama całej okolicy.
„Bolko” to niepozorna pompownia, jednak śmiało można nazwać ją strażnikiem naszej okolicy. Dlatego też zatrudnieni tam ludzie to wysokiej klasy fachowcy z często kilkudziesięcioletnim doświadczeniem.
0 0
Bolka Wałęsy?