Tym razem byli to "Poławiacze pereł" Georgesa Bizeta - dzieło, które poprzednią premierę w bytomskim teatrze miało 31 lat temu. Teraz jest to inscenizacja teoretycznie "przeniesiona" z Opery Wrocławskiej, ale praktycznie pełnoprawna premiera w bytomskiej przestrzeni z bytomskimi solistami i zespołami w grze.
Andrzej Lampert - Nadir, Kamil Zdebel - Zurga, Grzegorz Szostak - Nurabad oraz Rusłana Kowal - Leila. Wszyscy na najwyższym poziomie śpiewaczym. Dwie pozostałem perły to zespoły - chóru i baletu Opery Śląskiej (niesprawiedliwie nie wymieniam orkiestry, a przecież jej praca to podstawa, więc dopiszmy i ją do tego spisu pereł). I jeszcze jedna perełka, wisienka na torcie, sprawiająca że spektakl ten jest nie tylko perfekcyjny muzycznie, ale także olśniewający wizualnie. Chodzi o kostiumy zaprojektowane przez Małgorzatę Słoniowską oraz reżysera Waldemara Zawodzińskiego.
Te kostiumy i scenografia sprawiły, że tak właściwie nie ma tutaj tytułowych "Poławiaczy pereł" z Cejlonu.
O ile w poprzedniej bytomskiej inscenizacji tubylcy paradowali po scenie w przepaskach na biodrach, ze sztyletami u boku, jakby za chwilę mieli nurkować w morzu - to tutaj kostiumy ludu równie dobrze pasowałyby do "Nabucca", a stroje głównych bohaterów do "Don Carlosa" albo "Romea i Julii". Bo to nie jest przecież opowieść o poławiaczach pereł, lecz muzyczny dramat o namiętnościach: miłości, zazdrości, nienawiści i lojalności.
Komentarze