W pierwszym secie Bułgarka wygrała 6:4. Polka było od niej o wiele wolniejsza, wyraźnie brakowało jej świeżości. Pewnie dały o sobie znać trudy zakończonego niedawno turnieju w Pradze, w którym tenisistka Górnika Bytom dotarła do finału i dopiero tam uległa innej naszej olimpijce, Magdalenie Linnete. Taki argument podawali zresztą często komentujący mecz, ale jeśli tak, to pojawia się pytanie: czemu tuż przed najważniejszym startem w życiu Fręch wybrała się na ten turniej?
Drugi set wlał nadzieję w nasze serca i to aż dwa razy. Dwa razy wydawało się, że Fręch przełamała się i jednak pokona rywalkę. Najpierw udanie rozpoczęła drugą odsłonę i wyszła na prowadzenie 2:0. W tym momencie nabrała sił i prezentowała się całkiem dobrze. Ale nagle nie wiadomo skąd przyszło wielkie załamanie. Tomova bardzo łatwo wygrała pięć gemów z rzędu i teraz to ona prowadziła 5:2.
Nie ma co ukrywać: szykowaliśmy się już na szybki koniec marzeń o olimpijskim sukcesie. Bytomiance nie wychodziło niemal nic. Trafiała w siatkę, nie nadążała za piłką, zaliczała podwójne błędy serwisowe. Nic więc dziwnego, że Bułgarka miała piłkę meczową.
I wtedy po raz kolejny wydarzył się cud, a sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Tenisistka Górnika zebrała się jeszcze raz w sobie i zaczęła grać jak w transie. Wyluzowana, szybsza, niż dotąd i przede wszystkim skuteczniejsza szybko doprowadziła do remisu. Teraz to Tomova robiła błąd za błędem. Naprawdę można było pomyśleć, że bytomianka zwycięży w drugim secie i z rozpędu pokona rywalkę w trzecim.
Ale wtedy znowu coś się zacięło. Zrobiło się 6:6 i doszło do tiebreaku. Tu już Fręch nie dała rady, choć walczyła. Uległa i wraca do domu. Szkoda, bo Tomova była w jej zasięgu.
Komentarze