Zamknij

Rafał Bytomski spaceruje po niebie

15:13, 20.08.2016

Trzydziestoletni Rafał Bytomski wbrew swojemu nazwisku nie pochodzi z Bytomia. Urodził się w sąsiednich Świętochłowicach, ale z czasem przeniósł się do naszego miasta i dziś uznaje je za swoje. Skończył katowicką Akademię Wychowania Fizycznego, zdobywając między innymi kwalifikacje trenera personalnego, a także instruktora wielu dyscyplin sportowych. – Kiedy obroniłem pracę magisterską, wydawało mi się, że nadchodzi mój czas. Że lada moment zdobędę świetną, odpowiadającą moim aspiracjom i kwalifikacjom pracę, ułożę sobie życie i systematycznie zacznę spełniać marzenia – mówi Bytomski. – Tymczasem spotkało mnie bolesne zderzenie z rzeczywistością. Wbrew oczekiwaniom świat nie stanął otworem, pracy nie udawało się znaleźć, dokąd nie poszedłem, tam odbijałem się jak od ściany. Zrezygnowany absolwent studiów zatrudnił się jako górnik. Przez trzy lata fedrował węgiel w rudzkiej kopalni Pokój. – Zjeżdżałem na dół, poznałem ciężką i wyczerpującą pracę na ścianie. Radości z tego nie miałem żadnej – wspomina. Pewnego dnia w jednej chwili zdecydował się na radykalną zmianę. – Pomyślałem, że już do końca życia nic mnie nie spotka, że już zawsze będzie tylko ten czarny węgiel. Taka perspektywa mnie przeraziła, ona była nie do przyjęcia. Po szychcie wyjechałem na powierzchnię i zwolniłem się z kopalni. 

Potrzeba impulsu

Obiektywnie oceniając, trzeba uznać tę decyzję za szokującą. – Byłem już wówczas żonaty, a żona nie miała pracy. Mieliśmy wiele zobowiązań finansowych, raty do spłacania, trzeba było z czegoś żyć, więc sytuacja wyglądała nieciekawie. Ale nie żałowałem ani przez chwilę – stwierdza Rafał Bytomski. – Potrzebowałem silnego impulsu do zdecydowanej zmiany w życiu. Gdybym postępował bardziej racjonalnie i na przykład najpierw poszukał sobie nowego zajęcia, a dopiero potem rzucił dotychczasowe, to nie byłoby takiego efektu. Ja potrzebuję mocnych doznań, lubię wyzwania i ekstremalne sytuacje. Poza tym wiedziałem, że sobie poradzę. Przecież miałem konkretne kwalifikacje, wiedziałem, czego chcę i znałem swoją wartość. Szukanie pracy bytomianin rozpoczął od przygotowania szczegółowego planu. Na kartce spisał sobie kolejne kroki, wyznaczył cele do osiągnięcia, wyliczył nazwiska osób, które mogą mu pomóc i z którymi powinien się spotkać. – Potem ten plan konsekwentnie realizowałem. Szukałem możliwości, pytałem, chodziłem tu i tam, rozmawiałem z ludźmi. Długo się nie udawało, wiele razy doznawałem porażek, ale w końcu dopiąłem swego. Po roku miałem robotę i to taką dającą mi satysfakcję i szansę na rozwój. Rafał Bytomski został trenerem personalnym, odpowiedzialnym za kondycyjne przygotowanie zawodników uprawiających różne dyscypliny. Związał się z kilkoma klubami, najbardziej zależy mu na współpracy z  tymi z naszego miasta. Jest też streetworkerem zajmującym się dziećmi z ubogich rodzin, wiele czasu spędza na siłowni i ćwiczeniach poprawiających kondycję oraz tężyznę fizyczną. Wiele razy z sukcesami startował w mistrzostwach kraju w robieniu pompek oraz podciąganiu się na drążku. Stale pracuje nad tym, by poprawić swoje osobiste osiągi: – Pokonywanie własnych możliwości, zmaganie się z sobą, przekraczanie fizycznych barier organizmu to jest to, co mnie pociąga i stale napędza. Chcę coraz więcej i więcej, chcę być coraz lepszy – mówi.  

Chodzenie po niebie

Ta siła napędza go też wtedy, gdy realizuje swoją wielką pasję. Na świecie nazywają ją skywalkingiem, a więc w tłumaczeniu spacerowaniem po niebie. Bytomski zaczynał od wdrapywania się na maszty i niskie wieże, na których wbrew prawom fizyki równolegle do podłoża zawieszał się w tak zwanej pozycji flagi lub zwisał głową w dół, zaczepiony niczym nietoperz. Teraz wspina się na wysokie budowle. Bez zabezpieczeń i asekuracji. Zawsze sam, zawsze bez koszulki i z przyczepioną do spodni torebką z magnezją, a więc związkiem chemicznym zapobiegającym poceniu się rąk i pozwalającym na pewny chwyt. Zawsze z telefonem komórkowym, który kiedyś odebrał na wysokości.  Zazwyczaj wspina się wbrew przepisom. Wie, że jeśli ochroniarze pilnujący wybranych przez niego obiektów złapaliby go, gdy jeszcze jest na ziemi, i wezwali policję, to miałby poważne kłopoty. Zresztą kilka razy wpadł, ukarano go wówczas mandatami za nieuprawnione wejście na teren prywatny. –  Zazwyczaj jednak nie daję się złapać. Między innymi dlatego, że często działam nocą – mówi ze śmiechem były górnik.    

   Dwa razy wszedł na zabytkowy szyb Krystyna pozostały po zlikwidowanej kopalni Szombierki, tyle samo razy wspiął się na komin byłej kopalni Rozbark. Raz był na szczycie innej bardzo znanej poprzemysłowej budowli, której nazwy nie chce podawać, by nie utrudniać sobie kolejnych eskapad. Pozbawiony jakichkolwiek zabezpieczeń i zdany jedynie na siłę własnych mięśni oraz sprawność stara się minimalizować i tak gigantyczne ryzyko śmierci: – Zawsze bardzo dokładnie przygotowuje się do wejścia. Parę razy przyjeżdżam na miejsce, przyglądam się dokładnie budowli, analizuję przyszła trasę, projektuję ją sobie i staram się przewidzieć zagrożenia. Mało tego, staram się jak najwięcej dowiedzieć o obiekcie czytając dostępną literaturę – stwierdza Rafał Bytomski. Gdy jest gotowy, zabiera się do roboty. Wchodzi powoli, dokładnie kalkulując każdy następny krok. Chwyta się rękami wystających elementów, podciąga, zaczepia, gdzie tylko się da, przeskakuje z krawędzi na krawędź, czasem zwisa na jednej ręce nad kilkudziesięciometrową przepaścią. Na kominie ma łatwiej, bo wchodzi po metalowej drabinie. Na siedemdziesięciometrową Krystynę wdrapywał się ponad dwie godziny. – Nie działam pochopnie. Wypatruję wystających cegieł, na których zamierzam postawić stopę, pamiętając, że każda ma wiele lat i może być poluzowana lub zmurszała. Staram się też zawsze o to, by zapewnić sobie jakąś alternatywę, możliwość zaczepienia lub zeskoczenia i uchronienia przed upadkiem – wyjaśnia. Drogę w górę ocenia jako znacznie łatwiejszą od tej w przeciwnym kierunku. Wracając, jest narażony na większe rozluźnienie i przede wszystkim bardziej wyczerpany. Na szczycie budowli spędza sporo czasu. Robi zdjęcia, a dokładniej selfie, podziwia widoki, rozmyśla, stara się wsłuchać w ledwie docierające z dołu odgłosy miasta. Podczas niedawnej nocy spadających gwiazd przyglądał się im właśnie ze szczytu. A będąc tam dochodzi do wniosku, że to, co w dole wydawało się ważne, tu jakoś traci na znaczeniu.  

Strach kontrolowany

Strach? Oczywiście czasem się pojawia podczas wspinaczki, ale stara się go wszelkimi sposobami odpędzać, bo wie, czym grozi uleganie mu choćby na chwilę: – Kiedyś utknąłem podczas wchodzenia. Przeląkłem się, sparaliżowało mnie i myślałem, że nie dam rady i nie zejdę sam na dół. Ale to było tylko kolejne wyzwanie do pokonania swoich ograniczeń. Opanowałem się, wygrałem sam ze sobą, a to – jak wiadomo – jest najtrudniejsze. Od tego momentu robię wszystko, by strach mieć pod kontrolą – tłumaczy. Jego bliscy też się boją, ale nie zniechęcają go, nie żądają, by zajął się czymś innym. Czymś, co nie grozi utratą życia lub w najlepszym wypadku trwałym kalectwem. – Wiem, że ryzykuję, że igram z losem, może dla innych wydawać się to bezsensowne czy głupie. Ale ja wolę żyć krótko, ale tak, jak chcę, pozostając sobą, niż całe życie byle jak i bez wyzwań. Tych ostatnich nie brakuje. Marzą mu się wejścia na następne, tym razem dużo wyższe budowle. Dokona tego na pewno. Porażki przecież absolutnie nie wchodzą w grę: – Trzeba mieć konkretny plan na życie i konsekwentnie się go trzymać. A jak pojawi się taka potrzeba, to szybko dokonać niezbędnych zmian. I znowu robić wszystko, by się udało – mówi Rafał Bytomski

 

(Tomasz Nowak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
0%