Zamknij

Kulinarna przygoda Ani Kawy-Kułyk

15:08, 30.12.2016
Skomentuj

Anna Kawa-Kułyk mieszka od niedawna w Katowicach, jednak urodziła się w Bytomiu, w rodzinie pedagogów o sportowym zacięciu. Ojciec nauczyciel i trener hokejowy pochodzi ze Spiszu, stąd też inspiracją do kulinarnych fantazji Ani jest kuchnia góralska, a także śląska.

– To było zawsze podstawą mojego gotowania. Kuchnia polska z nutą góralszczyzny i Śląska. Tradycyjna, jednak w zupełnie nowej, nieco fantastycznej, a nawet zwariowanej odsłonie. Kuchnia nie może być przecież nudna. Musi gotującemu i jego gościom sprawiać mnóstwo frajdy. Czasem zaskakiwać, jednak raczej nie szokować. Tak właśnie od zawsze starałam się podchodzić do mojego gotowania – opowiada Anna Kawa-Kułyk.

Ania już jako kilkuletnia dziewczynka została zarażona gotowaniem przez babcię i rodziców. Razem ze starszymi krzątała się w kuchni i najpierw pomagała, by ostatecznie przejąć kucharskie stery w swoim rodzinnym domu. Niewiele zmieniła w jej życiu szkolna miłość, czyli mąż Michał, który całkowicie zdaje się na kuchenne pasje Ani. Pewnego razu dwa lata temu to właśnie on mimochodem rzucił, czy Anna nie chciałaby spróbować swoich sił w TVN-owskim programie MasterChef. Jest przecież utalentowana, a w jej gotowaniu nie brakuje nutki szaleństwa.

Ania z oporami zgodziła się i wystartowała w castingu, jednak do III edycji programu się nie dostała. Do dziś wspomina, że odpadła na jajkach sadzonych, które teraz śnią jej się po nocach. Szczęście uśmiechnęło się do niej dopiero w najnowszej odsłonie tego programu. Najpierw zjawiła się na precastingu w Warszawie, a następnie na ostatniej odsłonie w Krakowie. Ostatecznie przed kamerami i stresem stanęło 14 śmiałków. Każdy musiał przekonać jurorów – Michela Morana, Magdę Gessler i Annę Starmach, że jest najlepszy, co wcale nie było łatwe, bowiem presja była ogromna. 

– W każdym kolejnym odcinku odpadała jedna osoba i było kilka takich momentów, w których myślałam, że już będę musiała oddać fartuch i wrócić do domu. Mistrzem w podnoszeniu temperatury pod koniec był przesympatyczny na planie i w kuluarach Michel Moran. Jakoś jednak przeżyłam i dotrwałam do wyjazdu do Kolumbii. Przedtem jednak zaliczyłam wpadkę z bezą, którą podałam z bita śmietaną. Wszystko mi się wtedy rozpłynęło i myślałam, ze to już koniec. Stało się jednak inaczej – wspomina Anna Kawa-Kułyk.

Ania ostatecznie poleciała do Kolumbii, gdzie towarzyszyła jej pozostała czwórka śmiałków. Ameryka Południowa w Kartagenie przywitała ich 50-stopniowym upałem i wielką niewiadomą. Komponentów, niezliczonych przypraw i innych dodatków mogli się jedynie domyślać. Podobnie jak i wyzwań, przed którymi muszą stanąć. O zwiedzaniu w zasadzie nie było mowy, bowiem cały czas upływał na przygotowaniach do programu i oczywiście na gotowaniu. Mimo tego kucharze zdołali jednak coś zobaczyć, chociażby z okien autokaru. Pochłaniało ich jednak gotowanie na wysokości 2 tysięcy metrów.

W jednym z zamorskich odcinków głównym bohaterem miała być ryba. Tym razem obyło się jednak bez długich stołów w studio. Wszystko musiała zastąpić plaża i morski brzeg. Egzotyczna była również ryba, nie był to żaden nasz poczciwy dorsz czy makrela, ani nawet któryś ze śródziemnomorskich specjałów dostępnych w hipermarketach. Jednak jak uznała, ryba to tylko ryba, a to, że stół musiał zastąpić ustawiony nieopodal brzegu grill podnoszący i tak już morderczą temperaturę, to już inny temat. Obok grilla znalazły się oczywiście wszelkie niezbędne komponenty, owoce i przyprawy. Ryba Ani została podana z karmelizowanym mlekiem kokosowym.

– Gotowanie w położonej bardzo wysoko Bogocie również nie było łatwe. Sporo deszczu, wysoka temperatura i ciśnienie rekompensowały nam jednak bajeczne owoce i inne składniki. Wszystko to było nieprawdopodobnie świeże i pachnące. W sumie marzenie każdego europejskiego kucharza – mówi Ania Kawa-Kułyk. 

Pod koniec wyjazdu na antenie zapadła grobowa cisza. Nikt do końca nie wiedział bowiem, kto trafi do finałowej trójki i znajdzie się z powrotem w studio. Jurorzy do ostatniej chwili nie dawali po sobie poznać, kogo wyróżnili. Ostatecznie w objęcia padli sobie Ania Kawa-Kułyk, Magdalena Nowaczewska i Michał Fabiszewski. Ostatecznie MasterChefem została Magda, a bytomiance przypadło 3 miejsce, jednak już sam udział w finale był dla niej ogromnym przeżyciem i powodem do radości.

– Oczywiście, że fajnie byłoby wygrać konkurs, jednak jak zawsze podkreślałam, mój udział miał być zabawą i powodem do radości dla mnie i przyjaciół. Tak zresztą działo się na planie wszystkich odcinków. Atmosfera była fantastyczna, bo kucharze nawet kiedy są rywalami, są przede wszystkim przyjaciółmi. Udział w takim programie to wielka lekcja gotowania, której nie zastąpi żadna szkoła. Nie wspomnę o Wielkich zasiadających w jury – mówi Ania.

Na co dzień Anna Kawa-Kułyk pracuje w Katowicach gdzie wykorzystuje swoją wiedzę nabytą podczas studiów na filologii romańskiej. W trakcie programu wszyscy jej koledzy, łącznie z szefem kibicowali i obok rodziny byli dla niej wielkim wsparciem. Oprócz tego Ania prowadzi w Katowicach warsztaty kulinarne i chciałby w przyszłości organizować je nadal m.in. dla dzieci. Ma już również kolejne propozycje występów w telewizji. Tak naprawdę marzy jej się miejsce do gotowania dla innych. Nie chodzi o zwykłą restaurację, lecz o kameralny kącik dla przyjaciół i gości. Tam chyba najbardziej znajdzie się nasz śląsko-góralski MasterChef.

 

(Jacek Sonczowski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%