Wśród miłośników łowienia spod lodu nie brakuje również bytomian z naszego koła Polskiego Związku Wędkarskiego. Mówi się, że kobiety raczej nie powinny się wybierać na takie wyprawy, bo baba na rybach przynosi pecha. Innego zdania jest jednak Aleksandra Kurzepa. Jej zdaniem przedstawiciele płci przeciwnej nie chcą zabierać jej na ryby chyba tylko dlatego, że wynikami potrafi ich zawstydzić. Na szczęście wiele lat temu innego zdania był jej mąż i lubiana przez wszystkich w kole Ola zaczęła wędkować wyczynowo.
– Kiedy inni wędkarze siedzą w domach i grzeją się przy piecu, ja zakładam swój zimowy rynsztunek i wybieram się nad zamarzniętą wodę. Obcowanie z przyrodą na trzaskającym mrozie jest naprawdę wspaniałym przeżyciem, a ryby sprawiają, że nie czuje się zimna. Przy tym wszystkim ani ja, ani też moi bliscy jakoś nie chorujemy. To, że się przeziębimy na mrozie, to po prostu mit – mówi pani Ola.
Od kilku lat pani Oli towarzyszy na podlodowych łowiskach jej syn Marcin Kurzepa, dwukrotny mistrz Polski i wicemistrz, a także 2. i 3. wicemistrz świata w wędkarstwie spławiakowym. Jest to dla niego zimowa odskocznia od nauki w Zespole Szkół Mechaniczno-Elektronicznych. Nad wodą można spotkać również ich kolegę Kazimierza Delewskiego, od 15 lat zarażonego podlodową pasją. Co wszystkich tych wędkarzy kusi w siedzeniu na lodzie.
– Przede wszystkim obcowanie z przyrodą i adrenalina, kiedy ryby zaczynają brać. Liczy się również wyzwanie stawiane często nieznanemu zbiornikowi, choć i łowienie w zimowych warunkach na znanych latem na pamięć bytomskich akwenach może być wielką niespodzianką. Jednym słowem jest to więc wspaniała przygoda – tłumaczy Kazimierz Delewski.
W wędkarstwie podlodowym fajne jest to, że nie trzeba z sobą taszczyć całej masy sprzętu, którym obładowani bywają „letni” wędkarze. Wystarczy niewielka torba z przynętami i krótka wędka nazywana przez wtajemniczonych „mandoliną”. Nazwa nie jest przypadkowa, bowiem kształt tego wędziska przy odrobinie wyobraźni może rzeczywiście przypominać ten instrument. Ma ono jak normalny sprzęt kołowrotek na żyłkę, z tym, że służy on jednocześnie za uchwyt, z którego wychodzi mniej więcej 25–30-centymetrowa szczytówka, a zaczepione ryby wyciąga się na powierzchnię, ciągnąc za żyłkę.
Całość uzupełnia krzesełko, chociaż zapaleni amatorzy podlodowego sportu wolą klęczeć nad przeręblą na kawałku styropianu. Podchodzenie z taką pokora do łowienia skutkuje fantastycznymi nieraz wynikami. Ryby, głównie płotki, leszcze, krąpie i okonie mogą brać na wędkę ze spławikiem lub najczęściej używaną mormyszkę. Ta pochodząca z ojczyzny wędkarstwa podlodowego, czyli z Rosji, przynęta składa się z haczyka wtopionego w ciężką główkę o bajecznych nieraz kolorach. Na haczyku wędkarz zaczepia dla dodatkowego zwabienia ryb czerwone i cienkie jak drucik larwy ochotki. Całość uzupełnia kiwok, czyli sygnalizator brania przyczepiony do szczytówki miniaturowej wędki.
– Sprzęt nie jest więc drogi i namawiam do tej formy rekreacji wszystkich, szczególne moich rówieśników. Mormyszki kosztują od kilku, do kilkunastu złotych, a wędka nie jest również kosztowna. W sumie najdroższym urządzeniem jest świder do wiercenia otworów w lodzie, a bez niego przy takiej grubości tafli jak obecnie, czyli około 20 centymetrów, nad wodę nie ma co się wybierać. Przy cieńszym lodzie można co prawda używać pierzchni, jednak świder jest niezastąpiony – opowiada Marcin Kurzepa.
Bytomscy wędkarze wyjeżdżają na odległe jeziora, jednak troje bytomian, z którymi spotkałem się w siedzibie koła PZW przy ulicy Nawrota, bardzo lubi odwiedzać nasze zbiorniki. Jest to głównie „Brandka” przy ulicy Celnej, a także „Topole” i „Żabie Doły”. Nad tym pierwszym akwenem rozgrywane są nawet zawody w wędkarstwie podlodowym. Ostatnie z nich odbyły się w minioną niedzielę i jak zwykle zawodnicy dopisali. Ponieważ wszystko dzieje się na lodzie, nawet przy jego obecnej grubości nie zapomniano o środkach bezpieczeństwa.
O zmaganiach wiedzieli przede wszystkim strażacy i pogotowie ratunkowe, gotowe w razie nieszczęścia natychmiast interweniować. Sami wędkarze wyposażyli się również w rzutki do ratowania ewentualnych ofiar niechcianej kąpieli. Wielu wędkarzy dla zabezpieczenia posiada własne kombinezony pozwalające na utrzymanie się na powierzchni. Brzmi to wszystko groźnie, jednak o zasadach bezpieczeństwa nie wolno zapominać. Nad wodą wędkarze muszą skupić się wyłącznie na łowieniu, a i tak po pierwszym braniu każdy z nich zapomina o bożym świecie.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz