Ojciec Marek Pardon, proboszcz parafii Świętej Małgorzaty znalazł się w 1998 roku w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej i wspomina tylko swoją pierwszą wigilię, kiedy w gronie Polaków uczył się języka angielskiego. Potem był już „skazany” tylko na Amerykanów, którzy Wigilii nie obchodzą. Liczy się dla nich dopiero Boże Narodzenie, czyli 25 grudnia, kiedy na stoły trafia ogromny indyk, ziemniaki i warzywa.
– Wigilię spędzałem sam, może więc w nieco smutnym nastroju, bo dzień ten jest przecież zarezerwowany dla bliskich osób. Sam dekorowałem sobie pokój i słuchałem kolęd. Z drugiej strony jako misjonarz wiele czasu w okresie przedświątecznym spędzałem u Amerykanów w domach, chociaż kolęda nie jest tam normalnie praktykowana. W Wigilie więc odpoczywałem. Nieco inne jest również podejście Amerykanów do tego okresu, bo u nich świętowanie kończy się na Bożym Narodzeniu, a u nas dopiero rozpoczyna jako okres radosny – opowiada ojciec Marek Pardon.
Od 1978 roku całkowicie oderwany od naszych świąt był ojciec Józef Jonczyk, który został misjonarzem na Papui Nowej Gwinei. Również tam nie obchodzi się Wigilii, a parafianie mieszkają w ubogich wioskach oddalonych często o kilkanaście kilometrów od kościoła i misji. W Boże narodzenie ojciec Józef był zapraszany przez starszyznę którejś z wiosek na uroczysty posiłek świąteczny. Po części z powodu ubóstwa, a po części z przyczyn klimatycznych i kulturowych na stole pojawiał się ryż, warzywa i owoce, a rarytasem były konserwy rybne rozdzielane sprawiedliwie wśród biesiadników.
– Oprócz modlitwy była to okazja do opowieści biblijnych bardzo szanowanych przez Papuasów. Dla tych ludzi liczyło się to, że są razem i mogą cieszyć się z Bożego Narodzenia. Trzeba dodać, że ich dawna religia nie została jeszcze do końca wyparta przez chrześcijaństwo, bowiem w mszach świętych uczestniczył nawet wioskowy czarownik. Tajemnicą skrywaną przed nami było jednak, kim on jest. Papuasi szczycili się swoją chrześcijańską religią, która była dla świata dowodem, że i oni reprezentują współczesną cywilizację. Jest to specyfika tego państwa. Trzeba przecież pamiętać, że wiele plemion łowców głów ucywilizowało się tam stosunkowo niedawno – wspomina ojciec Józef Jonczyk.
W tym roku w domu misyjnym werbistów Wigilię przygotowuje siedmiu zakonników. Wcześniej przebywali oni na misjach w Angoli, Portugalii, Argentynie, w Ekwadorze, Niemczech i USA oraz Nowej Gwinei. Dwaj ojcowie są bytomianami, dwóch pochodzi z Raciborza i po jednym z Wrocławia, Chorzowa i Białegostoku. Wigilia będzie więc polska z elementami śląskimi.
Zanim werbiści zasiądą do stołu, spędzają kilkadziesiąt minut na modlitwach. Zaraz po nieszporach czytane jest Pismo Święte i dopiero w takim nastroju, około godziny 17.30 ojcowie zasiadają do stołu. Tym razem misjonarze nie muszą już na szczęście tęsknić za naszymi klimatami. Wieczerzę uświetniają smażone karpie, a także ryby w galarecie, jest kapusta z grzybami, barszcz czerwony i śląskie makówki. Główne miejsce zajmuje oczywiście opłatek, bez którego nie byłoby naszego stołu. Spotkanie przy wigilijnym stole jest dla nich również okazją do wspomnień świąt w odległych krajach i odmiennych zwyczajach, nie wiadomo lepszych czy gorszych, ale obcych nam kulturowo.
Nazajutrz ojcowie nie mają już wolnego. Muszą odprawić msze święte w kościele i w domu pomocy społecznej przy ulicy Dworcowej. Rozpoczyna się również dla nich okres kolędowania.
0 0
Serdecznie pozdrawiam Misjonarzy Slowa Bozego i zycze calemu zgromadzeniu w Nowym Roku wszystkiego dobrego i opieki Bozej.