Zamknij

Bytomianie spotkali się w Recklinghausen

15:30, 13.09.2015
Skomentuj

Położone w landzie Nadrenia Północna Westfalia, nieznacznie oddalone od Dortmundu i Gelsenkirchen, Recklinghausen liczy około 120 tysięcy mieszkańców. Sporą część z nich stanowią ludzie urodzeni i wychowani w Bytomiu. Wyjechali stąd w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych minionego wieku. Wyjechali, bo zmusiła ich do tego sytuacja polityczna lub ekonomiczna lub też po prostu chcieli połączyć się ze swymi rodzinami. – Opuszczaliśmy Bytom pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy miałam kilka lat. Nie widzieliśmy tu dla siebie przyszłości, a w ówczesnym RFN żyła cała nasza rodzina, z która nawet nie mogliśmy się normalnie spotykać – opowiada jedna z mieszkanek Recklinghausen. – W ciągu miesiąca sprzedaliśmy cały dobytek, co starczyło na kupienie nieco niemieckich marek. Pojechaliśmy na wycieczkę do Czechosłowacji, stamtąd przedostaliśmy się na Węgry i potem do Jugosławii. Dalej pociągiem dotarliśmy do Niemiec. Osiedliliśmy się w Recklinghausen, podobnie jak wiele osób z Szombierek, Miechowic i Karbia. Trzymamy się tutaj razem, stworzyliśmy sobie taki mały Bytom. To bardzo typowa historia, podobnych usłyszeć można wiele. 

Beuthener Heimattreffen w Recklinghausen odbywają się co dwa lata. Zjeżdżają na nie ludzie z całych Niemiec, a także między innymi z Austrii, Holandii, Danii i Szwajcarii. Często pokonują po kilkaset kilometrów, by spotkać się z rodzinami, dawnymi sąsiadami z Bytomia, znajomymi oraz kolegami i koleżankami z pracy, rzecz jasna najczęściej pracującymi w jednej z naszych kopalń. Dołączają do nich bytomianie z Polski. W tym roku część osób przybyła prywatnie, część zabrała się z wycieczką organizowaną przez Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców Województwa Śląskiego (DFK). Co ciekawe, podobne cykliczne zloty przez długie lata organizowali chorzowianie czy zabrzanie, którzy osiedlili się za zachodnią granicą. Jednakże im tradycji nie udało się  podtrzymać. Bytomianie wciąż ją kultywują. 

Dwudniowa impreza odbywała się w Vestlandhalle, którą organizatorzy specjalnie na tę okazję ozdobili, a w jej centralnych punktach wywiesili bytomskie flagi. Hala zapełniła się po brzegi. Goście otrzymali odgórnie przypisane miejsca. Napisy umieszczone na kartkach informowały, gdzie zbierali się byli mieszkańcy Szombierek, Karbia, Miechowic czy Stolarzowic. Uczestnicy rozmawiali po polsku i niemiecku, ale najczęściej po śląsku. Wspominali lata spędzone w rodzinnym mieście, przywoływali konkretne sytuacje, ludzi. Pamiętają bardzo dużo i bardzo chętnie konfrontują tę wiedzę ze współczesnością. Tych, którzy przybywają z Polski drobiazgowo wypytują o to, co się zmieniło, czy ten i tamten znajomy z przeszłości żyje, co u niego słychać, jak mu się powodzi, co się dzieje w ich dzielnicy, co zbudowano, co wyburzono, co stoi na miejscu zlikwidowanej kopalni, w której przepracowali sporo lat. Padały też pytania o wyniki osiągane przez piłkarzy Szombierek oraz przede wszystkim Polonii (wiele z nich kierowano do obecnego na sali znanego przed laty zawodnika Ryszarda Grzegorczyka). Zresztą członkowie niemieckiego fanklubu niebiesko-czerwonych też byli w Recklinghausen. Wywieszony przez nich transparent rzucał się w oczy, wiele osób dumnie paradowało w koszulkach Polonii. Tłoczno było przy stoisku bytomskiego Ratusza oraz sklepu „Lokalny patriota”, oferującego pamiątki i gadżety związane z naszym miastem. Największym wzięciem cieszyła się koszulka z tramwajem linii „38”. 

Zjazd upływał nie tylko na prywatnych rozmowach, choć bez wątpienia to one były najważniejsze. Okolicznościowe, zazwyczaj niezwykle podniosłe i emocjonalne przemówienia wygłosili burmistrz Recklinghausen Christoph Tesche oraz zastępca prezydenta naszego miasta Andrzej Panek. Ten ostatni mówił między innymi: – Mówi się, że partnerstwa nawiązywane pomiędzy miastami często są sztuczne i wymuszone. Z nami jest inaczej. Nie ma takiego drugiego partnerstwa jak między Bytomiem i Recklinghausen. Łza mi się w oku zakręciła, kiedy usłyszałem górniczą melodię i zobaczyłem górników w strojach galowych. Owi górnicy momentalnie podchwycili te słowa, dopominając się o zaproszenie ich do Bytomia: – Bardzo chcielibyśmy przyjechać do naszego miasta, by zagrać w nim i zaśpiewać – przekonywali wiceprezydenta Panka. Zaproszenie będzie wystosowane. Głos zabierali także lider lokalnego stowarzyszenia bytomian Georg Möllers oraz Reginald Chese. Tego ostatniego wielu pamięta z Bytomia jako sportowca, szefa Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, nauczyciela „Budowlanki” oraz pracownika firm budowlanych.  

Niesamowite wrażenie zrobił swymi licznymi występami wywodzący się z szombierskiej parafii Zmartwychwstania Pańskiego chór Sancti Gregorius. Jego ubrani w śląskie stroje członkowie swym śpiewem wzruszali uczestników zjazdu. Z kolei będący kapelanem Polonii proboszcz wspomnianej parafii ksiądz Maciej Sasiak nie mógł opędzić się od chętnych do rozmowy. Zupełnie innych wrażeń artystycznych dostarczali najmłodsi przybysze z Bytomia, a więc członkowie Zespołu Pieśni „Piccolo” prowadzonego przez Edeltraudę Spurę. Gigantyczne oklaski zebrał świetnie bawiący zebranych solista Opery Śląskiej Juliusz Ursyn Niemcewicz. 

À propos zabawy. Okazji do niej podczas Beuthener Heimattreffen nie brakowało. Na scenie występowały lokalne grupy muzyczne, ale to nie one były największymi gwiazdami. Entuzjastycznie przyjęto tych, którzy przylecieli z Polski, a więc Mirosława Szołtyska oraz grupę  Silinger. Ta ostatnia zachęciła bytomian do wspólnej zabawy niczym na wielkim weselu, a wykonując znane wszystkim przyśpiewki „Szła dzieweczka do laseczka” czy „Goń stare baby do lasa” porwała całą salę do chóralnego śpiewu i tańca. Na zmęczonych czekały stoiska ze śląskimi smakołykami: żymlokami, krupniokami, flakami, kołocem i pieczoną kiełbasą podawaną wraz z musztardą w bułce. Piwo też było, lecz niemieckie. 

Zjazd miał też swą cześć oficjalną. Rozpoczęła się ona w Ratuszu, gdzie władze Recklinghausen przyjęły wiceprezydenta Panka, przewodniczącego bytomskiej rady Miejskiej Andrzeja Wężyka, członków „Picollo” i chóru „Sancti Gregorius” oraz przedstawicieli DFK z szefem tej organizacji Henrykiem Jerzym Wernerem na czele. Były pełne wzajemnych serdeczności przemówienia (Bytom i Recklinghausen określano dwoma połówkami tego samego serca), na wniosek Wernera minutą ciszy uczczono zmarłego przed rokiem Johanesa Gaydę, dawnego lidera bytomian w Recklinghausen oraz Honorowego Obywatela Bytomia. O konieczności nawiązania głębszej współpracy gospodarczej pomiędzy partnerskimi miastami mówił prezes bytomskiej Delegatury Regionalnej Izby Gospodarczej Leszek Dziub. Podarował on gospodarzom statuetkę piastowskiego orła.    

Wszyscy spotkali się też na mszy świętej odprawionej w kościele pod wezwaniem św. Pawła, który z zewnątrz bardzo przypomina bytomski kościół św. Jacka. Mszę koncelebrował biskup opolski Alfons Nossol. Wygłaszane po niemiecku oraz we fragmentach również po polsku kazanie poświęcił on głównie kwestiom zapoczątkowanego przez kanclerza RFN Helmutha Kohla oraz premiera Polski Tadeusza Mazowieckiego pojednania polsko-niemieckiego. Przy okazji biskup Nossol przypomniał o swoich bytomskich korzeniach. Jego ojciec pracował przed wojną w dziś już nieczynnej kopalni „Bytom” (później „Powstańców Śląskich”) jako specjalista od drążenia podziemnych chodników. Niesamowite wrażenie zrobił szombierski chór, pięknie po niemiecku pieśń „Barka” wykonał chór górniczy.  

Uczestnicy spotkania byli zgodni: spotkają się znowu za dwa lata w Recklinghausen. Ale bardzo marzy im się, by podobny zjazd odbył się w Bytomiu. Niektórzy nie byli w nim od wielu lat. 

TOMASZ NOWAK 

(Edytor)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%