Jan Łoś, Zbigniew Dobrowolski, Danuta Maśnica, Józef Gołba – kiedyś cała ta czwórka pracowała w bytomskiej kopalni lub była z nią związana rodzinnie. Łoś w ciągu ponad 30 lat przeszedł drogę od górnika do sztygara i pracownika dozoru. Potem do kopalni trafiła jego córka. Dobrowolski wydawał materiały wybuchowe. Gołba był planistą. Mąż Maśnicy też pracował na dole. – Poświęciliśmy „Rozbarkowi” całe nasze dorosłe życie i jesteśmy z tego dumni – stwierdza Łoś. – Kopalnia była dla nas zdecydowanie czymś więcej, niż tylko miejscem codziennego trudu. To nasza matka i żywicielka, ona była dla nas wszystkim. Dobrowolski ma podobne odczucia: – Wszystko, co ważne w naszym życiu, wiązało się z kopalnią. Ona wyznaczała rytm dnia, była punktem odniesienia. Kopalnia to praca, męskie przyjaźnie, imprezy odbywające się po szychcie, wspólne wyjazdy. Gołba dodaje: – Kopalnia nas jednoczyła, żyliśmy wokół niej.
Nic więc dziwnego, że zapowiedź likwidacji zakładu bytomianie przyjęli jako zapowiedź katastrofy. Do dziś nie potrafią się pogodzić z przerwaniem wydobycia. – Uzasadnienia ekonomicznego dla likwidacji „Rozbarku” nie było żadnego i każdy o tym dobrze wiedział. Ci, którzy wówczas decydowali, także mieli tego świadomość. Węgla starczyłoby jeszcze na ładnych parę lat. Niestety, przegraliśmy walkę o utrzymanie z sąsiednim Zakładem Górniczym „Piekary”. Oni mieli poparcie decydentów, nawet arcybiskup Damian Zimoń walczył o tę kopalnię. Dziś „Piekary” fedrują nasz węgiel, bo swojego już nie mają. Docierają do pokładów „Rozbarku” przez wydrążony tuż przez zamknięciem naszego zakładu przekop. Moment zamykania swojej kopalni cała czwórka wspomina jako jeden z najgorszych w życiu. – To bardzo bolało. Znikały kolejne budynki na powierzchni, wyburzano kominy i szyby – przyznaje Łoś. Okazało się, że ktoś zarejestrował cały proces na taśmie filmowej. – Mam ją u siebie, przechowuję jako pamiątkę po życiu, którego już nie ma.
Przyjaźnie nawiązane podczas pracy na dole przetrwały. – Zżyliśmy się, więc nawet jak zabrakło wspólnego, miejsca pracy, to my nadal spotykaliśmy się ze sobą. Na początku było tak, że najczęściej do tych spotkań dochodziło na kolejnych pogrzebach kolegów. W końcu uznaliśmy, że musimy razem coś zrobić i widywać się częściej. Wtedy narodził się pomysł utworzenia Stowarzyszenia Pokolenia – wspomina Dobrowolski. Łoś, który został prezesem dodaje: – Przede wszystkim chodziło nam o to, by zachować dla potomnych pamięć o „Rozbarku”. Przecież jak my tego nie zrobimy, to nikt się za to nie weźmie i za kilkadziesiąt lat wszyscy zapomną o kopalni. Jeszcze inną wizję Stowarzyszenia ma Gołba: – „Pokolenia” mają łączyć wszystkie pokolenia dzielnicy. Marzy mi się, że działając wspólnie, odrodzimy jej ducha i pokażemy młodym, że żyją w pięknym, mającym bogatą i ciekawą przeszłość miejscu. Że nie trzeba i nie wolno stąd uciekać, bo przyszłość też tu jest.
Członkowie organizacji zaczęli od gromadzenia wszelkich pamiątek związanych z kopalnią. Wiele z nich ocalili od zniszczenia. Zbiór jest pokaźny. Składają się na niego między innymi dziesiątki różnego rodzaju medali i odznaczeń okolicznościowych przyznawanych samej kopalni, jak i jej górnikom. Jest doskonale zachowany, mający co najmniej pół wieku, ręcznie haftowany sztandar „Rozbarku”, jest proporzec, który jego załoga otrzymała na własność za świetne wyniki we współzawodnictwie pracy. – Ale byliśmy wówczas dumni, ten proporzec naprawdę stanowił dla nas cenną nagrodę – przyznaje Łoś. Bogaty jest zbiór zdjęć pokazujący rozbarskich górników przy pracy oraz podczas uroczystości odbywających się w zakładzie. Te najstarsze i najcenniejsze pochodzą z początku minionego wieku. Widać na nich mężczyzn uderzających kilofami w bryły węgla. Pracują w ciężkich warunkach, przed zawaleniem stropu chronią ich jedynie drewniane belki. Jeden z cenniejszych okazów to zszywka wszystkich numerów gazety „Nasze Sprawy”. Przez kilkadziesiąt lat opisywano w niej wszystko to, co działo się w kopalni. Łoś i Dobrowolski należeli do twórców gazety. – Nasze zbiory trzymamy na razie w mieszkaniach, ale chcielibyśmy je wyeksponować, stworzyć izbę tradycji. Niestety, nie mamy żadnego lokalu dla Stowarzyszenia, choć od dawna o niego zabiegamy. Najbardziej zależałoby nam na tym, żeby przekazano nam jedno z pomieszczeń po kopalni – mówi Gołba. W siedzibie działacze „Pokoleń” chcieliby też organizować spotkania z mieszkańcami dzielnicy i zapraszać na nie głównie dzieci oraz młodzież.
– Niech zobaczą, czym żyliśmy i co było dla nas ważne – przekonują. W działania na rzecz najmłodszych bytomianie angażują się już teraz. Współpracują z Towarzystwem Przyjaciół Dzieci, urządzają imprezy plenerowe, angażują się w działalność charytatywną. – Naszej kopalni już wprawdzie nie ma, ale my jesteśmy. I wciąż mamy sporo sił – zapewniają członkowie „Pokoleń”.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz