Zamknij

Na szczycie Elbrusu

08:04, 05.09.2016
Skomentuj

Radosław Jasiński studiował geografię na Uniwersytecie Śląskim. Tam poznał Wojciecha Jurasza – górala z Milówki, a zarazem ultramaratończyka. Obaj biorą udział w biegach górskich. W zeszłym roku postanowili wejść na najwyższy szczyt Europy – Mont Blanc. Do wyprawy dokooptowali  jeszcze kolejnego uczestnika biegów górskich – Tomasza Habdasa oraz taternika i fotografa Macieja Maciejowskiego. – Po raz pierwszy wszyscy osobiście spotkaliśmy się w samochodzie, którym jechaliśmy na Mont Blanc – mówi Jasiński. – Okazało się, iż doskonale się rozumiemy.

Po zdobyciu  Mont Blanc zaświtał im w głowie pomysł szalonego projektu, który nazwali „W szczytowej formie”. Postanowili pokonać w pionie 50 tysięcy metrów – to suma wysokości wszystkich najwyższych szczytów poszczególnych kontynentów: Mont Blanc, Kilimandżaro, Denali (czyli Mount McKinley), Masyw Winsona, Aconcangua, Góra Kościuszki i Mount Everest. Do tego dwa szczyty „dopisane” do tej listy przez środowisko wspinaczkowe: Elbrus i Puncak Yaya. Projekt to szalony – przede wszystkim ze względów na koszty organizacji takich podróży.

W sierpniu zorganizowali wyprawę na Elbrus oraz Kazbek – najwyższe szczyty Kaukazu. Dołączył do nich Krzysztof Jakubiec. Najwięcej czasu – prawie pół roku zajęło im załatwienie wszystkich formalności oraz kompletowanie sprzętu. Na miejscu i tak czekały ich zaskoczenia – na przykład karty meldunkowe w Rosji musieli wypełniać cyrylicą. Z Warszawy samolotem dostali się do stolicy Gruzji Tbilisi. Stamtąd samochodem przejechali do Rosji. Bazę założyli na wysokości 4200 metrów. Radosław Jasiński mówi, że mający 5642 m.n.p.m. Elbrus nie jest górą trudną techniczną. – Problemem jest aklimatyzacja na tej wysokości – mówi bytomianin. – Kiedy się jej dokona, to przy sprzyjającej pogodzie wejście na Elbrus przypomina wędrówkę na Babią Górę, tyle że trwającą osiem godzin. Nie oznacza to jednak, że nie napotkali problemów – niemal codziennie przechodziły burze, występowały duże różnice temperatur. Wyruszyli nocą – to najlepszy czas, bo w nocy śnieg jest zmrożony, co ułatwia wspinaczkę, a za dnia zamienia się w breję. – Elbrus to góra wulkaniczna, wokół pokryta pyłami – relacjonuje Jasiński. Po ośmiu godzinach drogi stanęli na szczycie – było na nim minus 16 stopni Celsjusza. Kiedy schodzili w pełnym słońcu – termometr w pewnym momencie wskazał plus 37 stopni.

Po zdobyciu Elbrusu powrócili do Gruzji i od strony tego kraju szturmowali Kazbek (5033 m.n.p.m.). Kazbek jest niższy niż Elbrus, ale technicznie trudniejszy do zdobycia. Weszli na przedwierzchołek – do szczytu brakowało im zaledwie kilkudziesięciu metrów. Jednak wycofali się z powodu niezwykle silnego wiatru, jaki się zerwał. – W takich przypadkach oczywiście pozostaje uczucie niedosytu – mówi Radosław Jasiński. – Jednak ja wychodzę z założenia, że góra poczeka.

Jasiński nie ukrywa, że pozostaje pod pozytywnym wrażeniem Gruzji i Rosji. – To kraje, do których wystarczy mieć bilet, a wszystko: nocleg i transport znajdą się na miejscu. Po drugie, wbrew stereotypom, Rosja i republiki kaukaskie są bardzo bezpiecznymi miejscami. Dzisiaj bardziej bałbym się pojechać do Niemiec albo Francji niż do Rosji czy Gruzji.

Młodzi podróżnicy przymierzają się teraz do zorganizowania wyprawy na najwyższy szczyt Ameryki Południowej – Aconcaguę. To już – ze względu na koszty – bardziej skomplikowane przedsięwzięcie. Tymczasem z Afryki nadeszła do nas wiadomość o kolejnym sukcesie innego bytomianina. Grzegorz Gawlik, realizujący projekt zdobycia 100 wulkanów – stanął na najwyższym szczycie Czarnego Lądu – Kilimandżaro. O tej podróży również napiszemy na naszych łamach. 

 

(Edytor)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%