Dzisiaj, po prawie 40 latach coraz częściej bolą mnie uszy - tak ludzie wokół kaleczą język polski. Kaleczą go najczęściej z powodu poprawności politycznej.
Takie formy zarekomendowała nawet Rada Języka Polskiego. Tymczasem ekspert zajmujący się sprawami wschodnimi, wicedyrektor Centrum Mieroszewskiego dr Łukasz Adamski podał dwie ciekawe informacje. Po pierwsze: według sondażu 80 procent obywateli Ukrainy nie razi forma "na Ukrainie" i nie ma nic przeciw temu, aby Polacy jej używali. Po drugie: w Polsce zaczęto stosować owe nieszczęsne "w Ukrainie" po żądaniach niszowej ukraińskiej artystki-happenerki oraz deputowanej z partii, której poparcie wynosi na Ukrainie około 3 procent.
Oczywiście jest lekarka, nauczycielka, królowa. Ale ministra, naukowczyni, psycholożka - to są językowe koszmarki. Tak na marginesie: psycholożka kojarzy mi się nie z panią psycholog, ale z chorą psychicznie młodą lochą, czyli samicą dzika (psycho loszka).
Ostatnio znakomity językoznawca prof. Jerzy Bralczyk wywołał burzę, bo miał odwagę powiedzieć rzecz oczywistą: zwierzęta nie umierają lecz zdychają. Ale tu trzeba być konsekwentnym: psa się nie adoptuje, psa się bierze albo przygarnia, adoptować można tylko dzieci. I zwierzę (np. pies) nie jest członkiem rodziny, choćby z powodu różnicy genetycznej. Niby oczywiste i jasne, a jednak jeżeli coś takiego powie się feministkom albo fanatycznym "psiarzom", to gotowi są człowieka zagryźć jak psy (w sensie metaforycznym oczywiście).
Takie językowe "nowotwory" wynikają z tzw. poprawności politycznej oraz ideologizacji języka. Przy okazji wspomnę o dwóch błędach językowych, będących już tylko skutkiem niewiedzy (kiedyś nazywanej również brakiem kindersztuby). Po pierwsze powszechna dziś forma: "Witam". Otóż może jej użyć tylko gospodarz wobec gościa, nie zaś osoba będąca np. petentem. A dzisiaj zdarza się, że studenci wchodzą na egzamin do profesora polonistyki i mówią do niego: "Witam". Może to lepsze niż "siema", ale nie na miejscu. I jeszcze w ramach korepetycji: kondolencje rodzinie i bliskim zmarłego składamy po jego pogrzebie, a nie w chwili, kiedy poweźmiemy informację o jego śmierci (podobnie - bliscy żałobę zaczynają nosić w chwili pogrzebu). Ta ostatnia zasada jest dziś najmniej znana i stosowana, niemniej wynika z polskiej tradycji.
Zatem: mówicie do mnie i do siebie jeszcze. Tylko języka nie kaleczcie! Chociaż bardzo dużo osób dzisiaj lubi kaleczyć język, czyni to z rozmysłem. Cóż, signum temporis, czyli znak czasów.
Komentarze