Zamknij

Nie wyrzucaj starych parasoli

10:37, 05.12.2017
Skomentuj

Pani Aniela ma swój zakład w niewielkim, niespełna 20-metrowym pomieszczeniu u zbiegu ulicy Webera i Mariackiej. Pracownia tonie w dziesiątkach starych parasolek i różnych częściach służących do ich naprawy, bo wbrew przypuszczeniom na usługi bytomianki jest nadal spory popyt. Podczas naszej krótkiej wizyty w jej zakładzie kilkakrotnie pojawiali się kolejni klienci. O dziwo, część z nich znała się dobrze z panią Anielą.

Nie ma się co dziwić, bowiem wiele przychodzących tutaj osób to stali klienci, z którymi znam się od lat. Dziś ludzie nie naprawiają już tak często parasoli jak dawniej. Wolą kupić dalekowschodnią tandetę za parę groszy i kiedy coś nawali, wyrzucić do kosza. Lidzie, którzy mnie odwiedzają, oddają do naprawy sprzęt, do którego czują sentyment. Czasem są to drogie modele sprzed kilkudziesięciu lat, a czasami taniocha, jednak mająca jakąś swoją historię – opowiada parasolniczka.

Kiedyś w zakładzie Anieli Piwowarczyk zjawił się starszy elegancki mężczyzna. Przyniósł do naprawy parasol pamiętający na pewno czasy przedwojenne. Znajdował się on w osłonie, którą trudno nazwać pokrowcem, bowiem były to zachodzące na siebie drewniane pierścienie. Takich parasoli się już u nas nie spotyka, chociaż bytomianka ciągle „tropi” je na naszych targach staroci, na których jest częstym gościem.

– Nie szukam jakiegoś cudu dawnej techniki, bo zapewne ktoś, kto by sprzedawał taki parasol, wiedziałby, jaka jest jego wartość. Mnie interesują stare stelaże pochodzące ze zniszczonych modeli sprzed lat, takich pamiętających czasy „pewexowskie”. Stare pokolenie wzdycha jeszcze do pierwszych japońskich miniautomatów z lat 70. Wtedy było to marzenie każdej modnej pani – mówi Aniela Piwowarczyk.

Ze zdezelowanych i podziurawionych parasoli pani Aniela robi cuda. Usuwa stare druty i wymienia je na nowe, pasujące kolorystyką do całości. Wykonuje również nowe poszycie, pracowicie przycinając kawałki materiału zakupionego w beli. Wykonanie jednej takiej sztuki, a właściwie rekonstrukcja, trwa czasami cały dzień. Parasol wykonany w ten sposób ma dwie zalety. Jest solidniejszy od tandety z marketowego kosza, a klient może sobie wybrać kolor poszycia.

Najciekawszy parasol, który wyszedł spod rąk pani Anieli, powędrował do Hiszpanii na pokaz mody. Stanowił on uzupełnienie koronkowej kreacji ślubnej i jego poszycie było wykonane z koronek, takich samych jak na sukni.

Pani Piwowarczyk nadal współpracuje ze ślusarzem, który podobnie jak ona ma sentyment do prawdziwych parasoli i własnoręcznie wykonuje nowe stelaże. Wtedy klientowi pozostaje jedynie wybór poszycia i kształtu rączki. Zdecydowaną większość czasu bytomianka poświęca jednak prostszym naprawom. W ciągu dnia potrafi wymienić druty lub koronki nawet w 10 parasolach.

– Niestety, nie ma już osób chcących wykonywać ten zawód. W czasach, kiedy ja jako młoda dziewczyna terminowałam w zakładzie przy ulicy Jainty, było jeszcze sporo chętnych, bo i ludzie chcieli naprawiać parasole. Dziś nie ma już zapotrzebowania na rzemiosło, chociaż jest tak tylko teoretycznie, biorąc pod uwagę liczbę odwiedzających mnie mieszkańców Bytomia – twierdzi Aniela Piwowarczyk.

Bytomska parasolniczka na razie się nie poddaje. Jak twierdzi, swoją pracą dorabia do renty, jednak oprócz skromnego dochodu daje jej ona satysfakcję. Ma również świadomość, że jej zakład przy Mariackiej jest być może jednym z ostatnich na Śląsku.

(Edytor)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%