Tyle suche fakty. Spotkaliśmy się z nowym prezydentem, by wypytać go o szczegóły i zdobyć więcej informacji. Rodzice Damiana Bartyli to klasyczny, jakże częsty u nas przypadek połączenia żywiołu śląskiego z kresowym. Mama urodziła się w Bytomiu, ale jej rodzina pochodzi ze Lwowa. Tata przyszedł na świat w Chorzowie, był rodowitym Ślązakiem. Przyszły prezydent uczęszczał do Szkoły Podstawowej nr 46 przy ulicy Prusa, potem ukończył Liceum Sportowe przy ulicy Powstańców Śląskich. Ciągoty i zdolności do kierowania innymi już wówczas mocno dały znać o sobie: – Wiele razy wybierano mnie na przewodniczącego klasy, przez dwa lata byłem nawet przewodniczącym całej szkoły – wspomina Bartyla. Sprawy ważne załatwiał od razu. – Kiedy przyszła do mnie dziewczyna, skarżąc się, że ją zaczepił jakiś chłopak, to nie patrząc na to, że był on starszy momentalnie reagowałem. Samo zwrócenie uwagi nie zawsze wystarczało. Czasem trzeba było dołożyć argument dodatkowy.
W bytomskim Urzędzie Miejskim noszącym wówczas nazwę Prezydium Miejskiej Rady Narodowej Damian Bartyla pojawiał się często już w latach osiemdziesiątych minionego wieku. Odwiedzał wujka Janusza Rokosza, pełniącego wtedy funkcję wiceprezydenta. – Czasy były ciężkie, w sklepach brakowało wszystkiego. Wiele znających mnie osób starało się wykorzystać moje koneksje rodzinne, prosząc, bym poprzez wujka załatwił dodatkowe kartki na benzynę, czy inne niedostępne dobra.
Przyszły prezes Polonii miał pięć lat, gdy z trzymającą go za rękę mamą po raz pierwszy pojawił się w klubie. – Chciałem się zapisać i brać udział w treningach piłkarskich, ale okazało się, że nie prowadzi się szkoleń dla tak małych dzieci. Poszliśmy więc na korty Górnika, Tam mnie przyjęli, przez trzy lata trenowałem tenis ziemny. Przygodę z piłką nożną Bartyla zaczął w wieku ośmiu lat. Wspinał się po wszystkich szczeblach klubowej drabiny, docierając w końcu do pierwszej drużyny Polonii Bytom, która wówczas rywalizowała w II lidze. Po drodze parę razy załapał się do reprezentacji Śląska juniorów, grywał w kadrze Polski do lat 16. – Przygoda z piłką była niesamowita i wspaniała, ale jednocześnie wspominam ją jako okres niesamowicie wytężonej pracy, wysiłku ponad miarę jak się z czasem okazało. Zbyt mocno mnie eksploatowano, występowałem w trzech meczach tygodniowo. Imponowało mi, że trenerzy różnych zespołów chcą mnie widzieć w kadrze, ale organizm nie wytrzymał tego tempa. Kontuzja goniła kontuzję i co ciekawe nie łapałem ich podczas gry, ale w innych sytuacjach. Borykałem się ze złamaniami nóg, przemęczeniem. Mówiąc krótko zacząłem się sypać. Wchodząc w wiek seniora w zasadzie byłem już półinwalidą sportowym. Mając 22 lata musiałem przerwać karierę. Na boisku piłkarskim Bartyla wciąż się jednak pojawiał, ale już tylko w roli sędziego. I ta kariera została przerwana na poziomie spotkań III ligi. – Lubiłem biegać z gwizdkiem, mówiono, że dobrze sobie radzę. Nie interesowało mnie jednak wchodzenie w układy, zerwałem z tym. Miłość do piłki okazała się trwała. – Dziś gram dla zdrowia, odreagowania psychicznego i utrzymania w miarę dobrej sylwetki. Jeśli tylko
czas pozwala, spotykamy się dwa razy w tygodniu i kopiemy z kolegami związanymi kiedyś z Polonią.
Z początkiem tego tysiąclecia były piłkarz i sędzia został prezesem Polonii Bytom. Klub był wówczas na skraju upadku, wydawało się, że lada moment przestanie istnieć. Brakowało pieniędzy, organizacyjnie wszystko leżało, a zawodnicy walczyli o utrzymanie się w III lidze. – Zrozpaczeni piłkarze zwrócili się do mnie z prośbą o pomoc. Kocham Polonię i nie mogłem im odmówić. Zostałem działaczem, prezesem klubu. Uratowaliśmy Polonię i z czasem wprowadziliśmy ją do piłkarskiej ekstraklasy, dwa razy zajmując w niej siódmą lokatę. To był czas niesamowicie wytężonej pracy, szalonego szukania pieniędzy, załatwiania, walczenia z przeciwnościami losu. Dziś patrzę na to wszystko z sentymentem i dumą. To, czego udało się dokonać w bytomskich warunkach ma większą wartość, niż mistrzostwo Polski. W roku 2010 Prokuratura Apelacyjna we Wrocławiu postawiła Damianowi Bartyli zarzut wręczenia korzyści majątkowej. Jej zdaniem miało do tego dojść podczas jednego ze spotkań w III lidze. Ówczesnego prezesa Polonii zabrano do Wrocławia na przesłuchanie. Co ciekawe stało się to parę dni po tym, jak ogłosił zamiar ubiegania się o stanowisko prezydenta naszego miasta. – Złożyłem wyjaśnienia i wróciłem do domu. Nie wiem, co się dziś dzieje w tej sprawie. Jestem przekonany, że wszystko zakończy się dla mnie pomyślnie.
Cofnijmy się w przeszłość. Po zdaniu matury Bartyla dostał się na studia prawnicze na Uniwersytecie Śląskim. Kiedy zdobył dyplom, postanowił wyjechać na pół roku do Anglii, gdzie mieszka jego wujek. – Pracowałem fizycznie, pomagałem wujkowi przy remoncie domu. O pozostaniu na Wyspach na stałe nie było jednak mowy. Nie pasował mi angielski klimat. Wrócił do Polski, zatrudnił się w bytomskim Ratuszu. Odpowiadał za nadzór prawny nad wydziałem architektury, pomagał Bytomskiemu Przedsiębiorstwu Komunalnemu w pozyskiwaniu środków unijnych, opracowywał projekty uchwał trafiających do Rady Miejskiej. – W roku 2009 odszedłem z Urzędu Miejskiego. Nawet przez myśl mi wówczas nie przemknęło, że kiedyś tu wrócę i to jako prezydent. Nigdy nie wiązałem swej przyszłości zawodowej z polityką – mówi Bartyla. Polityka sama go jednak znalazła. Dwa lata temu działacze Prawa i Sprawiedliwości zaproponowali mu start w wyborach na prezydenta Bytomia. – Wcześniej odmawiałem, ale tym razem zgodziłem się. Postanowiłem zaangażować się w działalność polityczną, bo denerwowała mnie postawa władz miasta uchylających się od modernizowania stadionu Polonii. Najpierw rezerwowały one pieniądze dla klubu w budżecie, a potem wycofywały się z tej pomocy lub ją ograniczały. Jako prezes Polonii znalazłem się pod ścianą, musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. W wyborach z roku 2010 Bartyla wszedł do drugiej tury i tam przegrał z urzędującym prezydentem Piotrem Kojem.
Zaraz po wyborach powołał Bytomską Inicjatywę Społeczną. To ona była głównym organizatorem referendum, które w czerwcu tego roku obaliło ekipę Koja. – Mało kto wierzył, że nam się uda, kiedy zaczynaliśmy zbierać podpisy pod wnioskiem o odwołanie władz. Ja wierzyłem. W dużym stopniu ukształtował mnie sport. To on nauczył mnie radzenia sobie z najtrudniejszymi wyzwaniami, podnoszenia po porażkach i nie godzenia się z nimi. Dzięki niemu wiem, że trzeba się zmobilizować i konsekwentnie walczyć o zwycięstwo, bo tylko tą drogą osiągniemy sukces w życiu.
Referendum było pierwszym sukcesem, przedterminowe wybory samorządowe drugim. Bartyla najpierw zdecydowanie wygrał pierwszą turę, a potem w drugiej nie dał szans Halinie Biedzie. To ona podczas sesji Rady Miejskiej założyła na szyi Bartyli łańcuch prezydenta Bytomia. – Ta funkcja to ogromne wyzwanie. Nie boję się go, ale traktuję je bardzo poważnie. Chciałbym, żeby dzięki moim rządom nasze miasto odżyło. Dlatego kieruję się hasłem „Po pierwsze gospodarka”. Zależy mi na stworzeniu dobrych warunków dla przedsiębiorców, bo to oni dają pracę bytomianom. Chcę zatrzymać tych, którzy tu już działają i ściągnąć nowych. Jeśli firm będzie dużo, to zyska budżet, znajdą się pieniądze na kulturę i sport. Ludzie, zwłaszcza młodzi przestaną stąd uciekać. Zobaczą, że Bytom jest miastem, w którym warto żyć. Mam tylko dwa lata, ale to wystarczy, by mieszkańcy odczuli poprawę.
Nowy prezydent zapewnia, że władza go nie zmieni. – Jestem tym samym Damianem, co dotąd, sodówa do głowy mi nie uderzy. Mam tych samych przyjaciół i znajomych, nie zmieniłem zachowań i zwyczajów. Prezydentem się bywa, a człowiekiem trzeba być zawsze. Damian Bartyla wciąż jest kawalerem. – Zawsze miałem tendencje do szukania sobie trudnych zadań zabierających mi cały czas prywatny. Tak było na przykład z Polonią. Jako jej prezes przez dziewięć lat byłem jedynie przez tydzień na urlopie. Kto by wytrzymał z kimś kogo nigdy nie ma w domu? Oczywiście myślę o założeniu rodziny i kiedyś to pewnie nastąpi, bo nie można skupiać się wyłącznie na pracy i obowiązkach. Chciałbym mieć więcej wolnego czasu, żeby podróżować, posłuchać muzyki, ale wiem, że przez najbliższe dwa lata na odpoczynek się nie zanosi.
Komentarze