Taniec, fiołki i... zupa pomidorowa

"Henryk Kowiński. Historia tańcem pisana" - taki tytuł nosi obszerna i wszechstronna monografia życia i twórczości Henryka Konwińskiego. Jej autorką jest mieszkająca w Bytomiu dziennikarka i nauczycielka akademicka Magdalena Mikrut-Majeranek.

  • Data:
  • Autor: Marcin Hałaś
  • Artykuł był oglądany 603 razy
Autor zdjęcia: ARC Magdaleny Mikrut-Majeranek

Koniec czerwca, apogeum upałów. Na dworcu kolejowym w Katowicach spotykam Henryka Konwińskiego. W listopadzie będzie obchodził 88. urodziny. - Widzę, że mistrz w świetnej kondycji - mówię. - Właśnie wracam z Warszawy - odpowiada Konwiński, z uśmiechem jakby chodziło o krótki spacer do parku.

Od budowy dróg do baletu

W maju minęły dwa lata od chwili nadania Konwińskiemu tytułu Honorowego Obywatela Bytomia. Jego życie i twórczość możemy dokładnie poznać za sprawą wydanej w zeszłym roku książki zatytułowanej "Henryk Konwiński. Historia tańcem pisana". Jej autorka Magdalena Mikrut-Majeranek zastosowała tzw. metodę historii mówionej oraz metodę wywiadów. Dlatego w książce zamieściła także 20 rozmów z ludźmi, którzy z Henrykiem Konwińskim pracowali i współpracowali. Wśród wypytywanych przez nią osób są także bytomianie: Tadeusz Serafin, Aleksandra Kozimala, Grzegorz Pajdzik, Kazimierz Cieśla i Lucyna Popławska.

Konwiński urodził się w 1936 roku, jego najmłodsze dzieciństwo przypadło więc na lata wojny. A droga do wymarzonego baletu nie była łatwa - i to bynajmniej nie ze względu na wojnę.

Po jej zakończeniu, ojciec Henryka, sam z zawodu budowlaniec, kazał synowi uczyć się w technikum drogowym, żeby ten zyskał konkretny fach. Zaraz po ukończeniu technikum 18-letni Henryk otrzymał nakaz pracy w Przedsiębiorstwie Robót Drogowych w Kościerzynie. Ale jeszcze w technikum... wagarował i potajemnie uczęszczał na zajęcia Ogniska Baletowego prowadzonego w Poznaniu przez przedwojenną primabalerinę Olgę Sławską-Lipczyńską.

300 spektakli

Miał szczęście. W Kościerzynie działał Zespół Pieśni i Tańca Ziemi Kaszubskiej, do którego natychmiast dołączył. Po roku wrócił do Poznania i został przyjęty do zespołu baletowego tamtejszej Opery. Jeszcze tylko trzy miesiące w wojsku, skąd "ewakuował się", symulując chorobę serca. Potem zdał eksternistycznie egzamin baletowy w Poznaniu. Dziś Konwiński jest "wzorcem z Sevres" polskiego baletu. Najpierw jako tancerz, potem jako choreograf i reżyser, "Henryk Konwiński w swoim dorobku choreograficznym ma niemal wszystkie pozycje baletu klasycznego - pisze Mikrut-Majeranek. - Zatańczył wszystkie role baletowe, które przeznaczone są dla tancerzy typu demi characteur, a jako choreograf lub reżyser zrealizował 300 spektakli".

Do Bytomia przyjechał po 15 latach pracy w Poznaniu, w 1973 roku, na zaproszenie ówczesnego dyrektora Opery Śląskiej Napoleona Siessa. To były inne czasy.

- Zespół baletowy był wtedy gigantyczny, liczył 60 osób, a dziś mamy zaledwie 28 tancerzy - wspomina Konwiński. Jego pierwszą realizacją w naszym mieście była Noc Walpurgii w "Fauście" Gounoda.

W swojej książce Magdalena Mikrut-Majeranek omawia dorobek Henryka Konwińskiego, przytacza najważniejsze opinie recenzentów. Ale znajduje też miejsce, aby pokazać mistrza od strony prywatnej. - Uwielbiam żółte róże, ale nie tylko. Lubię też fiołki. One są trudne, ponieważ nie lubią ciepła - zwierza się Konwiński. A w innym miejscu, na inny temat: - Lubię jeść zupę pomidorową, którą w dodatku sam potrafię zrobić. Kocham tzw. zupy spontaniczne, do których można wrzucić po prostu wszystko.

W oczach innych

Ważnym dopełnieniem portretu Henryka Konwińskiego są rozmowy o Henryku Konwińskim z ludźmi, którzy go znają i którzy z nim pracowali. Robert Talarczyk, dzisiaj dyrektor Teatru Śląskiego w Katowicach, przypomina, że Henryk Konwiński to nie tylko spektakle baletowe i operowe, ale także musicalowe.

To przecież Konwiński współtworzył największe, kultowe spektakle Teatru Rozrywki w Chorzowie w złotych latach tej sceny: "Cabaret", "Evitę", "Skrzypka na dachu" albo "Dyzmę".

Talarczyk przytacza m.in. pyszną anegdotę: Heniu, za co go bardzo szanuję, jest cudownym, taktownym człowiekiem i nawet jeżeli ktoś był beznadziejny pod względem ruchowym, to potrafił komuś bardzo taktownie powiedzieć, że może niekoniecznie powinien stać w pierwszym rzędzie Ja tak miałem w "Dyzmie", kiedy grałem Krzepickiego. Stałem w pierwszym rzędzie i pewnego dnia Henio złapał mnie delikatnie za rękę i powiedział: "Gdyby pan zechciał stanąć w innym miejscu, będzie pan tam świetnie wyglądać". Miejsce wskazał ręką i tak mnie delikatnie przesunął.

Ocena: 5,00
Liczba ocen: 4
Oceń ten wpis

Komentarze

  • Manfred
    Zdrowia i wszystkiego najlepszego Mistrzu!

Partnerzy