Jednym ze sponsorów niedawnej Gali Rzemiosła, zorganizowanej tradycyjnie przez Cech Rzemiosł Różnych, był Urząd Miejski w Bytomiu. Właśnie podczas tej uroczystości prezydent miasta Damian Bartyla wręczył Franciszkowi Drendzie dyplom uznania z okazji niezwykłego jubileuszu – 40-lecia istnienia jego firmy. Zdarzają się w Bytomiu i Radzionkowie zakłady z tak długą tradycją, ale najczęściej prowadzi je już kolejne pokolenie rzemieślników. Natomiast pan Franciszek mimo ukończonych 70 lat wciąż pracuje samodzielnie.
– U mnie jest śląski porządek, więc mam tutaj pierwszą umowę o naukę zawodu, jaką podpisałem – mówi pan Franciszek. Na pożółkłym dokumencie widnieje data: 8.3.1955 roku – tak więc 8 marca minęło 61 lat od chwili, kiedy Franciszek Drenda rozpoczął naukę krawiectwa i pracę w tym zawodzie. Jego nauczycielem był mistrz Michał Jabłoński – pan Franciszek pokazuje podpis na umowie. – Jabłoński miał piękny, kaligraficzny charakter pisma, nie to co dzisiejsze bazgroły – mówi Drenda. – Prowadził zakład w swoim mieszkaniu przy ul. Chełmońskiego. Mieszkałem niedaleko, więc właśnie do niego poszedłem uczyć się na czeladnika. Jabłoński był krawcem ze Lwowa. Ja urodziłem się jeszcze za Niemca – w Beuthen, ale dzięki jego opowieściom polubiłem Lwów i dzisiaj chętnie słucham lwowskiej audycji w radio Katowice.
Drenda wspomina ceremoniał przyjęcia na naukę – po podpisaniu umowy udali się do kościoła, aby pomodlić się o dobrą naukę. Po trzech latach zdał egzamin czeladniczy. Zaraz po powrocie z wojska uzyskał tytuł mistrzowski zakresie krawiectwa męskiego i damskiego ciężkiego. Samej dwuletniej służby wojskowej nie miał ciężkiej właśnie dzięki swoim umiejętnościom zawodowym – przydzielono go do zakładu szewsko-krawieckiego. Gdy koledzy ćwiczyli musztrę, on szył mundury.
Pracę rozpoczął w Odzieżowej Spółdzielni im. Orzeszkowej w Piekarach Śląskich – pracował w jej punktach usługowych, potem został kierownikiem jednego ze spółdzielczych zakładów. Równocześnie działał w Cechu Rzemiosł Różnych – najpierw był przewodniczącym istniejącego tam Koła Młodych. Później przez cztery kadencje zasiadał w zarządzie bytomskiego Cechu. 40 lat temu postanowił „pójść na swoje” i założył własny zakład. Pracuje w nim do dzisiaj.
Przed laty krawiectwo było potęgą – sekcja odzieżowa bytomskiego Cechu skupiała około 100 zakładów. – Niemal na każdej ulicy działał zakład krawiecki – wspomina Franciszek Drenda. – W sklepach nie można było kupić ładnych ubrań, więc ludzie je szyli. Dzisiaj na rynku jest taki wybór ubrań, że do krawca najczęściej klienci przychodzą z poprawkami. A kiedyś przed świętami był taki ruch, że szyliśmy przez 16 godzin na dobę. Sekcja krawiecka bytomskiego Cechu obchodziła swoje święto – w dniu patrona tego zawodu św. Homobonusa. Jego wizerunek widnieje na sztandarze sekcji. – Dzisiaj niektórzy młodsi księża pytają, co to za święty, bo wiedzą o nim niewiele – mówi Drenda. – Zmieniły się czasy.Teraz, żeby otworzyć zakład, trzeba dużo zainwestować w wyposażenie. Tymczasem, kiedy zaczynałem pracę, wystarczyła jedna maszyna do szycia. A jeśli ona się zepsuła, to szyliśmy ręcznie.
Drenda szył suknie ślubne, płaszcze, marynarki, mundury i sutanny. Wspomina nietypowe zlecenie. Przyszła klientka z kolorową fotografią królowej brytyjskiej Elżbiety II i powiedziała, że chce mieć taki sam płaszcz. Przyniosła materiał w podobnym kolorze. Uszyty płaszcz rzeczywiście miał fason podobny do ubioru królowej, ale klientka patrząc na siebie w tym stroju była jakby rozczarowana. – Nie chciałem jej tłumaczyć, że płaszcz królowej został uszyty z materiału w podobnym kolorze, ale na pewno lepszego gatunku – mówił Drenda. – Poza tym królowa miała do niego dobrane buty, torebkę, toczek, kolczyki, rękawiczki, makijaż. Dopiero te wszystkie elementy dawały olśniewający efekt.
Franciszek Drenda miał swoją pozawodową pasję – turystyczne rajdy samochodowe. Był wicemistrzem Turystycznych Samochodowych Mistrzostw Śląska, trzy razy uczestniczył w rajdzie do Charkowa, wiele razy był też w Dreźnie. Wciąż nie zamierza kończyć pracy, chociaż dzisiaj nie przyjmuje już „dużych” zleceń na szycie płaszczy czy garniturów, ograniczając się do poprawek. – Czasami czuję, że 8 godzin w zakładzie to trochę za dużo, ale wciąż mam siły i chęć do pracy – mówi nestor bytomskich krawców. (m)
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz