Jeszcze nigdy w dziejach III RP nie musieliśmy tak długo czekać na wybory samorządowe. Najpierw kadencję przedłużono o rok, a później jeszcze zasłaniając się kuriozalnym wytłumaczeniem przesunięto głosowanie o pół roku. W efekcie do urn pójdziemy mniej więcej za rok, co oznacza, że czas na to, by szerzej rozejrzeć się po bytomskiej i radzionkowskiej scenie politycznej. Co tam widać? Niewiele, a już na pewno nic ciekawego. Według mnie oglądamy film, którego zakończenie już dobrze znamy i tylko czekamy na potwierdzenie. Napięcia prawie nie ma. Wiem, że zdarzyło się już, że jeden wyborczy pewniak przejechał na pasach zakonnicę w ciąży i wbrew logice przegrał wybory, ale u nas się to nie powtórzy, bo ani Mariusz Wołosz, ani Gabriel Tobor nie mają nic z legendarnej charyzmy Bronisława Komorowskiego. I w Bytomiu, i w Radzionkowie nie widać nikogo, kto mógłby realnie im przeszkodzić w reelekcji, co zresztą, czasem po cichu, a czasem oficjalnie, potwierdzają nawet przedstawiciele obozów nieprzychylnych. To zresztą bardzo dziwne, że bytomskie i radzionkowskie ugrupowania pozostające od pięciu lat, a w przypadku Radzionkowa od 17 lat w opozycji nie były i z racji braku czasu już nie będą w stanie wykreować żadnego rozpoznawalnego, popularnego i potrafiącego merytorycznie punktować rządzących kandydata. Kandydata mogącego wygrać wybory.
O ile w małym Radzionkowie może jeszcze dałoby się to zrozumieć, to w przypadku Bytomia to wręcz nieprawdopodobne i kompletnie niewytłumaczalne. Mamy tu przecież duże partie polityczne, ale jakoś im nie idzie. Nie rodzą się w nich liderzy, choćby tacy na skalę lokalną. Zresztą jeśli przyjrzeć się tym, którzy grają pierwszoplanowe role, to zobaczymy, że od wielu lat są to te same osoby, zaczynające kariery na początku tysiąclecia, a nawet jeszcze wcześniej. Dla wciąż utrzymujących się to oczywiście sukces, ale pytanie, czemu nie mamy dopływu świeżej krwi?
Komentarze