Takie historie zdarzają się chyba tylko w Ameryce albo w... Bytomiu. Dyrektor Opery Śląskiej Łukasz Goik swoją karierę w tym teatrze rozpoczynał na stanowisku... biletera. Natomiast dyrektor "Gastronomika" - bo tak popularnie mówi się o tej placówce - pracę w oświacie zaczynał jako konserwator.
Od konserwatora...
Jest bytomianinem, który tylko "przypadkowo" urodził się w Siemianowicach Śląskich - po prostu jego mama tam została skierowana na oddział położniczy. Ukończył słynny "Elektronik".
- 1 maja 1996 roku zostałem tam zatrudniony jako konserwator. Nie byłem jednak tzw. złotą rączką od wszystkiego, bo moje stanowisko nazywało się: konserwator sprzętu audiowizualnego. Ale w tym charakterze pracowałem tylko przez cztery miesiące. We wrześniu rozpoczynałem studia informatyczne, więc pani dyrektor Irena Kaleńska zaproponowała mi pół etatu nauczyciela informatyki.
Wspomina, że pierwszy rok był bardzo trudny z dość specyficznych powodów. Dostał klasę, w której były same dziewczęta, a on był od nich starszy o zaledwie 8 lat. Ale "połknął" pedagogicznego bakcyla. W SP 45 został przez kilka lat. Odszedł po reformie edukacji, kiedy utworzono gimnazja. - Uznałem, że nauka podstaw informatyki szóstoklasistów to nie jest do końca to, czym chciałbym się zajmować - kontynuuje Sbirenda. - A jako, że właśnie kończyłem studia na Wydziale Informatyki Uniwersytetu Śląskiego, przeniosłem się jako nauczyciel do... Elektronika. Tam do pracy przyjmował mnie dyrektor Michał Pokluda - ten sam, który kilka lat wcześniej "wypuszczał" mnie jako absolwenta.
...do dyrektora
W 2004 roku Sbirenda został również na pół etatu nauczycielem informatyki w Zespole Szkół Gastronomiczo-Hotelarskich. Notabene uczył także w Zespole Szkół Technicznych i w Szkole Baletowej. Ale to w "Gastronomiku" ówczesna szefowa tej szkoły Małgorzata Ravn (wówczas Niewrzela) zaproponowała mu funkcję swojego zastępcy. Kiedy Ravn udała się na urlop zdrowotny - Witold Sbirenda przez rok był kierował szkołą jako wicedyrektor zastępujący dyrektora. Potem okazało się, że Małgorzata Ravn do pracy w Bytomiu już nie wróci. Sbirenda wziął więc udział w konkursie na dyrektora ZSGH i w 2014 roku go wygrał.
Wbrew zakorzenionej i popularnej nazwie w "Gastronomiku" uczą się nie tylko przyszli kucharze i cukiernicy, ale również hotelarze i pracownicy ruchu turystycznego. - Te zawody mają część wspólną: obsługę konsumenta. W turystyce często jest to ten sam klient, bo korzysta równocześnie z oferty turystycznej, hotelowej i restauracyjnej - wyjaśnia Witold Sbirenda.
Gastronomia nie tylko w szkole
Witold Sbirenda przyznaje się, że "wkręcił" się w hotelarstwo i gastronomię. - Urzekły mnie kierunki hotelarsko-turystyczne. Dlatego cały czas chodzi mi po głowie, żeby ukończyć z tego zakresu studia podyplomowe - mówi Sbirenda. - Chciałbym uczyć hotelarstwa, bo jako "belfer", ale wciąż pozostaję w kręgu informatyki. Obecnie uczę przedmiotów: obsługa informatyczna w hotelarstwie i turystyce,
- Studiów gastronomicznych raczej bym się nie podjął, bo żeby zgłębić ten temat trzeba wielu lat - mówi Witold Sbirenda. - Aby być dobrym kucharzem, potrzeba wielu lat pracy i praktyki. W tej dziedzinie jestem amatorem, ale bardzo lubię gotować. W szkole lubię robić proste rzeczy: obierać, skrobać, lepić pierogi. Nawet w czasie ostatnich warsztatów przyrządzałem schab ze śliwką. W domu też zdarza mi się gotować, jeśli mam dla kogo, to staram się.
W wakacje prywatnie? - Bardzo lubię południe Europy, urzekła mnie Malta. Na drugim miejscu jest Cypr, a na trzecim Grecja. To są miejsca, do których zawsze chcę wrócić - mówi Witold Sbirenda. Przyznaje jednak, że nauczycielowi z jego branży czasami trudno wypoczywać bez "zawodowego skrzywienia". - Śmiejemy się, że wchodzimy do restauracji i zamiast cieszyć się wakacjami, patrzymy czy sztućce są prawidłowo rozłożone na stole. Powinny leżeć na długość paznokcia kciuka od krawędzi stołu - mówi dyrektor.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz