Tego samego dnia byłem na Gali Muzyki Filmowej w Spodku. Zamiast zatapiać się w romantyzmie, poczułem gorzką refleksję. Ludzie spóźniali się, świecili telefonami, kłócili. I wiecie co? W takich momentach nie chodzi już tylko o spóźnienie, ale o ludzkie postawy. Nikt nie obwinia siebie, tylko świat za swoje gapiostwo. Tego wieczoru ze sceny wybrzmiał "Writing's on the Wall" Sama Smitha – paradoksalnie pasował do sytuacji.
Kilka tygodni później – Dzień Kobiet. Eksperci analizują, czy to relikt PRL, czy goździki to symbol komuny – tylko po co? I na co? Czy coś to zmieni, gdy część mężczyzn suszy bardziej niż ususzone w połowie kwiaty w wazonie? "Wisło, rzeko nasza kochana, zarzygana i zasrana, łączysz góry z naszym morzem, też śmierdzącym, o mój Boże". – śpiewali punkowcy z zespołu The Bill. I trudno o lepszy komentarz do tej historii. Bo w końcu rzeka wszystko przyjmie – i to, co w niej ląduje, i tych, którzy nad nią zataczają się po drodze do Izby Wytrzeźwień.
A potem Środa Popielcowa – dzień pokory i skruchy. Choć ten nastrój szybko wyparowuje. Jeszcze rano popiół na głowie, jeszcze w południe słowa o refleksji... ale już wieczorem pierwsze złośliwości. Powrót do normy. Bo pokora jest dobra, ale tylko w teorii.
I tak wkrótce znów nasz kalendarz wypełni się świętami. Będzie się działo, będzie się lało. A gdzieś pomiędzy tym wszystkim znajdzie się miejsce na święta, które na pierwszy rzut oka wydają się absurdalne, ale może właśnie w tym tkwi ich siła. Światowy Dzień Snu? Świetna okazja, by pokazać, że regeneracja to nie fanaberia. Dzień doceniania chwastów? Może ułatwi spojrzenie na to, co niepozorne. Dzień przytulania bibliotekarzy? A czemu nie, skoro w książkach jest więcej szczerości niż w niejednym statusie na Facebooku.
To, co wydaje się bezsensowne, może być jedyną przeciwwagą dla całej tej powierzchowności. Może zamiast wielkich deklaracji i okazjonalnych gestów, warto celebrować codzienność. Nie dla lajków. Po prostu.
Komentarze