Faceci (a może kobitki?), robiący antyrządową propagandę bywają głęboko oderwani od rzeczywistości (i życia). Wygląda na to, że nigdy nie robili zakupów ja normalni ludzie, a jeśli chodzą do sklepów, to tylko do ekskluzywnych Delikatesów w jakimś przysłowiowym miasteczku Wilanów. Dlaczego tak sądzę? Jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia rozpoczęła się i trwa do dziś histeria pod hasłem: drogie masło, Polaków nie stać na smarowanie chleba masłem, bo kostka kosztuje już 12 zł (na niektórych grafikach zamieszczanych w mediach społecznościowych kosztuje wręcz 14 złotych, na tych bardziej powściągliwych "zaledwie" 10 zł).
A że trzeba kupić aż 3 kostki albo mieć kartę lojalnościową danego sklepu? Przy długich terminach przydatności do spożycia nie jest to problem. Najlepsze, że można wytykać rządowi drożyznę - ale np. w cenach prądu, albo wskazywać, że benzyna nie jest po 5,19 zł, a tutaj się propagandziści do masła przyczepili.
I nie jest bynajmniej tak, że oderwani od życia są tylko propagandziści obecnej opozycji, pragnący "przyłożyć" rządowi Tuska. Bo kiedy rządził Morawiecki w internecie również chodziły plansze w stylu "drożyzna PiS", a na tych grafikach ceny były jakby żywcem wzięte z ekskluzywnych delikatesów w Miasteczku Wilanów, a nie z marketów i dyskontów, gdzie robią zakupy tzw. "zwykli Polacy", czyli grupa docelowa tego typu propagandy.
A jeśli nad drożyzną się pochylamy. Chleb kosztuje dzisiaj jakieś 150 procent więcej niż 3-4 lata temu. Ale już inne towary - z tym różnie bywa. Czy pamiętacie państwo jak w czasie tzw. pandemii cena cukru sięgała 10 zł, a butelki oleju słonecznikowego 12-14 złotych? Dzisiaj za kilogram cukru znowu można zapłacić 1,99 zł, a litr oleju ok. 4-5 zł (oczywiście w promocjach typu kup 5 kg cukru, 5 dostaniesz gratis, kup 2 butelki oleju, trzecia gratis itp.). Co oczywiście nie zmienia faktu, że koszty życia w Polsce wzrosły nam bardzo. Tyle, że akurat nie w cenie masła problem jest największy.
Komentarze